Wydarzenia popchną Polskę ku Rosji

Dynamika wydarzeń może sprawić, że Warszawa zbliży się do Kremla.

Aktualizacja: 03.02.2016 07:01 Publikacja: 02.02.2016 17:58

Jarosław Kaczyński nie jest Putinem. Ale jego polityka może wepchnąć Polskę w objęcia Rosji – uważa

Jarosław Kaczyński nie jest Putinem. Ale jego polityka może wepchnąć Polskę w objęcia Rosji – uważa autor

Foto: AFP

Nie, Jarosław Kaczyński to nie Władimir Putin. Nie zabija swoich politycznych przeciwników, nie grozi sąsiadom wojną, nie wywodzi się ze służb specjalnych. Ale czyż nie jest prawdą, że wizja państwa (nie praktyka) rosyjskiego prezydenta jest bliższa sercu prezesa PiS niż wizja np. byłego premiera Belgii, lidera liberałów w Parlamencie Europejskim Guya Verhofstadta?

Bliskie idee, daleka praktyka

Jeśli przypatrzymy się bliżej (i bez zbędnych złośliwości) temu, jak Kaczyński chciałby zaprojektować swój kraj, to rysowanie pewnych podobieństw z rosyjskim satrapą nie jest zupełnie pozbawione sensu. Budowanie silnej wspólnoty narodowej, walka o utrwalenie dumy z historii (z równoczesnym negowaniem jej ciemnych stron), wykorzystywanie religii do celów politycznych, niechęć do zachodnich „ideologicznych nowinek", zamiłowanie do używania do celów politycznych służb specjalnych, wola podporządkowania mediów oraz brak zrozumienia dla inaczej myślących, posługiwanie się w retoryce pojęciem zdrady narodowej na etykietowanie swych oponentów – wszystko to łączy prezesa PiS i lokatora Kremla.

Także i to, że obaj politycy za nic mają zasadę „checks and balances" charakterystyczną dla liberalnych demokracji, i z uporem niszczą wszelkie instytucje, które kontrolują władztwo polityczne rządzących, tak by wola i sprawstwo ośrodka decyzyjnego nie były w żaden sposób ograniczane.

Czy coś ich różni? Oczywiście – to przede wszystkim praktyka działania. Rządy PiS w latach 2005–2007 jednak znacząco odbiegają od rosyjskiej codzienności politycznej (dotyczy to także obecnego czasu).

Nikt nikogo nie wsadza do więzienia, przeciwnicy rządu nie są mordowani w okolicach Belwederu, a sam Kaczyński nie ma zapewne planów odebrania Czechom Zaolzia. Ale jego paradygmat ideowy bliższy jest właśnie Putinowi niż wspomnianemu na początku Verhofstadtowi. Bliższy, co nie znaczy tożsamy, warto o tym pamiętać.

Gdy jakiś czas temu happenerki z zespołu „Pussy Riot" zostały ukarane za swoje niestosowne wygłupy w cerkwi, część polskiej prawicy cieszyła się z tego faktu. Publicznie wyrażano radość, że wreszcie jakieś państwo zdobyło się na odwagę i nie pozwala bezcześcić chrześcijańskich świątyń. Europejska lewica dostrzegła w pusskach ikony tych wartości, których ona sama broni i o które walczy, prawica zaś (także po części polska) w Putinie ulokowała swoje nadzieje na odrodzenie moralne i powstrzymanie fali progresywizmu zalewającego świat.

Osuwanie się PiS

Gdyby Unia Europejska miała rozszczepiać się według tego wzorca (skrajny permisywizm versus skrajny rygoryzm), to wówczas PiS nie pozostawało by nic innego, jak opowiedzieć się po stronie tego drugiego. Bo to jego bajka, jego narracja, jego paradygmat ideowy.

Jeśli procesy polityczne miałyby iść właśnie w tym kierunku, ostrej polaryzacji ideowej i „zderzenia myślowych cywilizacji", oznaczałoby to, że Polska pod rządami obecnej ekipy musiałby stanąć po stronie najsilniejszego z rygorystycznych (konserwatywnych?) graczy, czyli po stronie Moskwy.

Na szczęście dla nas Europa to nie tylko były belgijski premier czy też lewicowi działacze w stylu Gabi Zimmer. To także umiarkowana prawica i umiarkowana lewica. W tej pierwszej może znaleźć się PiS.

Ale czy chce? Czy wraz z narastającą ideową konfrontacją w Unii partia ta nie będzie się osuwać w stronę pozycji skrajnych?

Wygrana przez Beatę Szydło debata w Parlamencie Europejskim przesłoniła jeden przykry fakt – Polski bronili prawie wyłącznie najbardziej skrajni, nacjonalistyczni, a czasami wprost faszyzujący eurodeputowani (którym notabene polska premier ochoczo klaskała, chyba nie zdając sobie sprawy, kim są ci uroczy panowie stający po jej stronie). Co zresztą ciekawe, prawie wszyscy z nich są nie tylko antyunijni, ale także skrajnie... prokremlowscy.

To powinno nas zastanowić – jeśli w Unii największych przyjaciół rząd PiS znajduje wśród prorosyjskich sił, a jego najbliższym sojusznikiem w Europie jest niebojący się romansować z Moskwą Victor Orbán, to chyba dotykamy czegoś ważnego. A mianowicie tego, że dynamika procesów politycznych może pchnąć nasz kraj do bliższego sojuszu z Putinem! Powtórzę – nie zamiar Kaczyńskiego, nie obmyślony wcześniej plan, ale właśnie dynamika procesu politycznego.

Jeśli bowiem krytyka ze strony Brukseli będzie się nasilać, jeśli w Europie pogłębiać się będzie izolacja Polski, jeśli rozszerzać swoje wpływy będzie tam lewicowy permisywizm, to może dojść do naturalnego zbliżenia Warszawy i Moskwy.

Wektory na Wschód

Brzmi to jak political fiction, zwłaszcza w kontekście dotychczasowej retoryki Kaczyńskiego oraz poglądów wielu z jego wyborców (także w kontekście skrajnie antyrosyjskiego „exposé" ministra Waszczykowskiego z zeszłego tygodnia).

Ale po pierwsze, prezes PiS nieraz już zmieniał swoją retorykę i dostosowywał ją do aktualnie niezbędnych potrzeb, a po drugie, jego wyborcy (oraz politycy jego partii) są już tak przez niego wyćwiczeni w podążaniu za nim, że nie byłoby wielkich problemów w wytłumaczeniu im, że sojusz z Rosją jest tym, czego Polska potrzebuje, by wstać z kolan. Tak więc konieczność zmiany poglądów i taktyki nie byłaby tym, co zniechęciłoby prezesa PiS oraz jego elektorat do takiej zmiany stosunku do Moskwy.

Zresztą tylko Kaczyński właśnie byłby tym, który mógłby przestawić wektory polskiej polityki zagranicznej z Zachodu na Wschód. Nikt inny. Każdy, kto próbowałby czegoś takiego, byłby od razu okrzyknięty przez samego prezesa oraz jego medialnych pałkarzy zdrajcą narodu – wszak nawet zmiana polityki z „jagiellońskiej" na „piastowską" była opisywana przez PiS w tych właśnie kategoriach.

Czy zatem takie przestawienie wektorów jest możliwe? Czy Kaczyński może zaprowadzić nas na Wschód? Dzisiaj jest to mało prawdopodobne, ale – jak pisałem na początku – jego paradygmat ideowy bliższy jest Putinowskiemu niźli temu, który stanowi dziś o europejskim mainstreamie (w przyszłości, wraz z radosnym pochodem postępu w UE, ten dystans może się jeszcze bardziej pogłębiać). Musi zastanawiać także łatwość, z jaką Orlen, pod nowym już kierownictwem, podpisał nowy kontrakt z Rosjanami (nie wyobrażam sobie, by prezes Jasiński nie uzyskał na to zgody z Nowogrodzkiej). Zwraca też uwagę to, jak media rosyjskie (kontrolowane przecież przez Kreml) życzliwie opisują nowy polski rząd. Po dojściu do władzy PiS stosunki na linii Warszawa–Moskwa wcale się nie pogorszyły. Ma się nawet wrażenie, że nieco się ociepliły. Jakby obie strony dawały sobie czas i szansę na zbudowanie relacji zupełnie innych niż wszyscy się spodziewali.

Putinowska mentalność

Pozostaje jednak sprawa wraku i szerzej – tragedii smoleńskiej. Wydaje się, że to problem nieprzezwyciężalny. Ale jakoś dziwnie komisja sejmowa mająca zbadać tę kwestię nie powstaje. Jakoś dziwnie nowa ekipa ociąga się z tym, wydawać by się mogło priorytetowym zadaniem. Czyż nie wpisuje się to w szerszy obraz testowania przez Kaczyńskiego promoskiewskiego halsu, nagłej zmiany polityki zagranicznej i nowego ułożenia sobie stosunków z Rosją? Takich stosunków, które co najmniej wzmocniłyby jego pozycję w grze z Brukselą, a może nawet na trwałe zmieniłyby kierunek polskiej polityki zagranicznej.

Nie, prezes PiS nie jest Putinem. Ale jego myślenie o państwie, o narodzie, o Europie, o nowoczesności w jej obecnej postaci, o religii i tradycji oraz o naturze stosunków międzynarodowych jest iście putinowskie. To może, choć nie musi, spowodować zbliżenie obu tych polityków i obu krajów.

Nie oznacza to, że taki jest plan w głowie Kaczyńskiego, ale wydaje się, że nie wyklucza on takiego zwrotu w polityce zagranicznej Rzeczypospolitej. Choćby z tego powodu, że tylko on mógłby czegoś takiego dokonać. Nie narodowcy, nie Korwin-Mikke i nie Kukiz (a już na pewno nie PO czy Nowoczesna).

W Europie najbardziej prorosyjskimi siłami są partie prawicowe i to one dążą do zbliżenia z Kremlem. Dlaczego w Polsce miałoby być inaczej?

Autor jest politologiem. Był europosłem Prawa i Sprawiedliwości, Polska Jest Najważniejsza i Polski Razem

Nie, Jarosław Kaczyński to nie Władimir Putin. Nie zabija swoich politycznych przeciwników, nie grozi sąsiadom wojną, nie wywodzi się ze służb specjalnych. Ale czyż nie jest prawdą, że wizja państwa (nie praktyka) rosyjskiego prezydenta jest bliższa sercu prezesa PiS niż wizja np. byłego premiera Belgii, lidera liberałów w Parlamencie Europejskim Guya Verhofstadta?

Bliskie idee, daleka praktyka

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Agnieszka Markiewicz: Zachód nie może odpuścić Iranowi. Sojusz między Teheranem a Moskwą to nie przypadek
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Rada Ministrów Plus, czyli „Bezpieczeństwo, głupcze”
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Pan Trump staje przed sądem. Pokaz siły państwa prawa
Opinie polityczno - społeczne
Mariusz Janik: Twarz, mobilizacja, legitymacja, eskalacja
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Śląsk najskuteczniej walczy ze smogiem