Świętując, budujemy tożsamość

Świętowanie pozwala nabrać na nowo energii, spojrzeć z otuchą na świat. Powinno pomóc rozpoznać nam w naszych codziennych czynnościach te wartości, symbole czy wydarzenia, do których się odwołujemy jako wspólnota – mówi politolog dr hab. Sławomir Sowiński.

Aktualizacja: 06.01.2018 14:33 Publikacja: 04.01.2018 17:53

Orszak Trzech Króli jest nie tylko zabawą rodzinną, ale przede wszystkim publicznym świętowaniem (na

Orszak Trzech Króli jest nie tylko zabawą rodzinną, ale przede wszystkim publicznym świętowaniem (na zdjęciu ubiegłoroczny orszak w Bydgoszczy).

Foto: AFP, Jaap Arriens

"Rzeczpospolita": Uroczystość Objawienia Pańskiego, czyli popularne Trzech Króli, kończy okres tzw. świętych wieczorów, gdy polskie rodziny tradycyjnie zbierają się i radośnie śpiewają kolędy. To niezwykłe, że mamy nawet 4 tysiące tekstów kolędowych, śpiewanych do 500–700 wariantów melodii, a często jedyną książką, którą można było znaleźć w wiejskim polskim domu, była kantyczka z kolędami. Do tego nie zapominajmy o chodzących od domu do domu kolędnikach. Z czego wynika to szczególne znaczenie kolędowania w polskiej tradycji?

Dr hab. Sławomir Sowiński: Kolędowanie wiąże się ze wszystkimi wymiarami przeżywania przez nas świąt. Generalnie świętujemy w trzech wymiarach: rodzinnym, religijnym i publicznym. Podstawową wspólnotą religijną dla chrześcijan jest parafia, ale przecież zanim zaczniemy przeżywać święta w parafii, przeżywamy je we wspólnocie rodzinnej, co świetnie widać przy okazji świąt Bożego Narodzenia. Najpierw jest rodzina i wigilijny stół, później parafia i pasterka, a na koniec trzeci wymiar, gdy ze świętowaniem wychodzimy na zewnątrz – do sfery publicznej w naszych lokalnych wspólnotach. I takim wyjściem, świętowaniem na zewnątrz mogą być właśnie kolędnicy, którzy chodzą od domu do domu, albo, jak coraz częściej praktykujemy w ostatnich latach, uroczysty Orszak Trzech Króli, który jest nie tylko zabawą rodzinną, ale przede wszystkim właśnie publicznym świętowaniem.

W mieście raczej nie chodzą kolędnicy, więc uliczne jasełka są jedynym miejskim wariantem publicznego przeżywania świąt.

To prawda, dotykamy tu socjologii miasta, czyli życia w wielkim skupisku ludzi, które ze względu na swoją olbrzymią mobilność i anonimowość pcha nas do zamykania się w prywatności. To sprawia, że budowanie wspólnoty świętowania ponad rodzinami, choćby wspólnoty sąsiedzkiej, jest tu znacznie trudniejsze niż na wsiach i w niewielkich miasteczkach, gdzie anonimowość jest mniejsza i ludzie mają więcej czasu, by się poznać. Tam kontakty społeczne są dużo łatwiejsze. We współczesnych miastach tradycja kolędowania, choć nie zanikła, to została zredefiniowana, zmieniona. Ale wielu z nas na swój sposób jakoś próbuje ją utrzymać.

Od kilku lat w drugi dzień świąt jestem zapraszany z moimi najbliższymi do pani profesor Anieli Dylus i u niej w gronie kilku rodzin wspólnie śpiewamy kolędy, wybierając je z starego, zacnego śpiewnika. W Trzech Króli zaś wybieram się na uroczysty orszak w moim Legionowie.

Czym właściwie jest czas święty?

Parafrazując znane powiedzenie: powiedz mi, co i jak świętujesz, a powiem ci, kim jesteś. Sposób świętowania to pewien klucz, który otwiera drzwi do poznania naszej natury i kultury, a zmiany sposobu świętowania doskonale obrazują historię człowieka, ale także dramaturgię, złożoność, wielkość, również kruchość jego egzystencji.

W jaki sposób?

Świętowanie buduje naszą tożsamość indywidualną i zbiorową. Ciekawym opisem tego, czym jest świętowanie, są na przykład rozważania rumuńskiego XX-wiecznego filozofa kultury i religioznawcy Mircei Eliadego. Otóż badając religijność kultur pierwotnych, Eliade pisał, że święto jest zawsze jakąś opowieścią, a mówiąc językiem religijnym, uobecnianiem. Nie tylko opowieścią werbalną, ale szerzej: wydarzeniem, w którym bierzemy udział poprzez odpowiedni strój, gesty, wykonywane przez nas specjalne czynności. To reaktualizacja jakiegoś szczególnie ważnego dla nas momentu czy wydarzenia. Ten moment może odnosić się do naszej religijnej wiary albo może być momentem całkowicie świeckim, odnoszącym się do mitu założycielskiego naszej wspólnoty, czyli historycznej opowieści, do której szczególnie odnosić się chcemy jako naród, wspólnota lokalna czy rodzina.

O czym konkretnie są te opowieści?

O konkretnych obrazach, wydarzeniach, postaciach i ich dramatach, ale także o wartościach i głębszej prawdzie, która się w nich objawia. Świętowanie Bożego Narodzenia to zatem ciągłe reaktywowanie w różnych epokach tego samego obrazu dramatycznej sytuacji, w jakiej Maryja i Józef znaleźli się w Betlejem, ale zarazem to przywoływanie miłości Boga do człowieka. W świętach świeckich przypominamy sobie różne obrazy mówiące o bohaterstwie, zwycięstwach, poświęcaniu czy politycznej sprawczości naszych przodków, ale także o ich porażkach, które powinny być dla nas lekcją.

Świętowanie pozwala też nabrać na nowo energii, spojrzeć z pewną otuchą na świat, w którym żyjemy. Powinno pomóc rozpoznać nam w naszych codziennych czynnościach te wielkie wartości, symbole czy wydarzenia, do których się odwołujemy jako wspólnota.

Zawsze świętujemy to, co już się wydarzyło?

Tak było w kulturach pierwotnych. Tam świętowanie – jak pokazuje właśnie Eliade – było wspominaniem, retrospekcją, jakimś cyklicznym powracaniem do przeszłości. Chrześcijaństwo jednak zmieniło postrzeganie czasu. Za jego sprawą nasze życie – i to osobiste, i to zbiorowe – stało się drogą. W kulturze chrześcijańskiej świętowanie nie jest zatem powracaniem, ale wspólnym przeżywaniem drogi, pokazywaniem sobie nawzajem, że nie tylko skądś wyszliśmy, ale także dokądś zmierzamy. Stało się zatem także manifestowaniem wspólnego celu, wspólnym pytaniem o przyszłość.

W sensie religijnym tym celem jest, oczywiście, zbawienie, a w wymiarze np. politycznym?

Choćby wyrażanie wspólnych nadziei, często w przekonaniu, że jedynie łącząc siły, możemy do czegoś dojść, czegoś razem dokonać. Każdy naród ma swoje święta, które z jednej strony odnoszą się do konkretnych wydarzeń z przeszłości, ale z drugiej mówią o najistotniejszych wartościach, które mają znaczenie dla jego teraźniejszości i mają wytyczać drogi na przyszłość. Laicka Francja 14 lipca wspomina w tym duchu zburzenie Bastylii, Amerykanie w Święto Dziękczynienia przypominają sobie trudy, ale także zaradność pierwszych kolonistów, a Niemcy w październiku świętują zjednoczenie kraju.

A my mamy dwa, wydaje się, że równorzędne święta narodowe: 11 Listopada i 3 Maja.

A do tego dochodzi też Dzień Solidarności i Wolności obchodzony 31 sierpnia w rocznicę Porozumień Sierpniowych czy nawet Święto Wojska Polskiego obchodzone 15 sierpnia na pamiątkę zwycięskiej Bitwy Warszawskiej w 1920 r. A ci z nas, którzy szczególnie są przywiązani do wejścia Polski do Unii Europejskiej, starają się także świętować to wydarzenie. Świętowanie wszystkich tych rocznic nie jest jedynie wspominaniem przeszłości, lecz zarazem pewnym zobowiązaniem wobec wspólnoty. Pokazujemy, że przy wszystkich dzielących nas różnicach chcemy wspólnie budować naszą przyszłość. Z tych konkretnych świąt w pewien sposób wynikać ma wizja tej przyszłości. W tym sensie ci, którzy najgorliwiej świętują np. Porozumienia Sierpniowe, to właśnie w lekcji Sierpnia widzą przepis na to, w jaki sposób budować nowoczesną, obywatelską, demokratyczną Polskę. Święta są pewnymi drogowskazami.

Trudno nie odnieść wrażenia, że dziś świętowanie coraz gorzej nam wychodzi.

Rzeczywiście, szczególnie ludzie niewierzący i żyjący z dala od swych rodzin mają dziś coraz większy problem ze świętowaniem. Często gdy na święta zamykane są galerie handlowe, siłownie i kina, czują się zagubieni; niepewnie i nieswojo, w zasadzie nie bardzo wiedząc, jak sobie z tym wolnym czasem poradzić.

Skąd się bierze to zagubienie?

Eliade mówił o zmaganiu się ze sobą czasu świętego i czasu świeckiego. Pytanie, co jest dla nas ważniejsze, gdzie lokujemy nasze ambicje i uwagę, gdzie jest nasze serce: czy w czasie świętym czy świeckim. W społecznościach pierwotnych zdecydowanie dominował czas święty, to on był, mówiąc Eliadem, czasem prawdziwym.

Co to znaczy?

Wtedy ludzie przypominali sobie kim są, doświadczali pełni swojego człowieczeństwa, regenerowali się. A czas świecki był przerwą między jednym a drugim świętem; rozpamiętywaniem tego, które się wydarzyło, i oczekiwaniem na to, które ma nadejść.

W chrześcijaństwie również to czas święty jest ważniejszy.

Ale dysproporcja między wagą tych okresów nie jest już tak wielka. Chrześcijaństwo zaczęło podkreślać wagę czasu świeckiego, przede wszystkim wartość pracy. Widać to choćby u św. Augustyna czy św. Benedykta, którego dewizą było „ore et labora", czyli „módl się i pracuj". Ważną cezurą w tym zmaganiu się czasu świętego ze świeckim jest reformacja, która w pewnym sensie czas świecki postawiła ponad świętym. Za sprawą nauki Marcina Lutra czy Jana Kalwina praca, wysiłek, oszczędzanie, ale też bogacenie się nabrały wręcz religijnego znaczenia. Protestanci właśnie w tym obszarze mieli realizować swoje chrześcijańskie powołanie. Później, gdzieś na gruncie tego świata ewangelickiego zaczął rozwijać się kapitalizm. A dziś ten kapitalizm – tylko już zeświecczony, oderwany od swych religijnych korzeni – zamiast pracy i oszczędzania to konsumpcję podnosi do rangi niemal sacrum, a na pewno bardzo istotnej wartości. Nie powinno więc dziwić, że gdy na okres świąteczny zamykane są „świątynie" konsumpcji, współczesny człowiek często czuje się zagubiony, wyrwany ze znanego sobie świata.

Często słyszę od różnych ludzi, jak to święta ich wymęczyły, że trudno im było wytrzymać w świątecznym nastroju z rodziną, jak to dobrze, że już mają je za sobą.

Dotykamy tu ważnego wymiaru świętowania, o którym ciekawie pisał Leszek Kołakowski. Stwierdził on, że świętowanie jest manifestowaniem pewnego napięcia wpisanego w nasze życie. Napięcia, które polega na tym, że musimy pracować i troszczyć się o dobra doczesne, a jednocześnie powinniśmy być gotowi, by to wszystko wziąć w nawias, spojrzeć na to z góry, w jakiś sposób się od tego oderwać.

Właśnie świętowanie wnosi w nasze życie to napięcie?

Tak, pokazując nam też, że potrzebna jest nam pewna hierarchia, odróżnianie rzeczy od siebie, bo skoro świętowanie różni się od codzienności, to w naszym świecie są rzeczy lepsze i gorsze, mniej i bardziej godne. Oczywiście, możemy teraz się spierać, co jest lepsze, a co gorsze, ale sam fakt hierarchizowania świata jest niepodważalny. To szczególnie istotne w dzisiejszych czasach, gdy staramy się być bardzo uprzejmi wobec siebie, gdy wszyscy mamy w tyle głowy poprawność polityczną itd. Kołakowski pisał wprost, że tam, gdzie z kultury ulatuje sacrum, ulatuje wręcz sens kultury.

Niektórzy twierdzą, że sacrum istnieje nawet w kulturze zeświecczonej, tylko że mocno zmieniło swoją treść i formę.

Znowu warto cofnąć się do kultur ludów pierwotnych. W nich sacrum było ściśle powiązane z naturą: święte drzewa, święte gaje, zwierzęta itd. Sakralizowany był pewien porządek naturalny. Gdy w Europie pojawiło się chrześcijaństwo, natura utraciła wartość sakralną...

...i pojawił się porządek ponadnaturalny.

Z jednej strony w centrum doświadczenia religijnego pojawił się sam Bóg, który jest stwórcą natury, ale szczególnie dowartościowany został też człowiek, bo w chrześcijaństwie nie tylko czcimy samego Boga, ale też miłość Boga do człowieka, miłość zaświadczoną na krzyżu. Można powiedzieć, że chrześcijaństwo oddało naturę w nasze ręce, pokazując nam, mówiąc językiem świeckim, naszą godność. I taki sposób rozumienia świata i świętowania dominował w całej kulturze średniowiecznej, gdy święta miały wyłącznie charakter religijny.

Kiedy to się zmieniło?

Wraz z końcem średniowiecza pojawiają się pierwsze święta świeckie, które z początku uzupełniają święta stricte religijne. Rozwija się np. karnawał. Aż wreszcie przychodzi oświecenie i świeckie święta przestają być jedynie uzupełnieniem tych religijnych, albo wręcz tworzone są po to, by je zastąpić. Najlepiej było to widać w czasie rewolucji francuskiej, gdy wprowadzono nowy świecki kalendarz. Zrywał on z tradycyjnym kalendarzem, który w centrum umiejscawiał narodziny Chrystusa, i wprowadzał zupełnie świeckie, nowe święta w miejsce dotychczasowych.

Eksperyment ten, jak wiemy, bardzo szybko się zakończył.

Ale przetrwała sama idea, że władza polityczna może toczyć walkę o rząd dusz z religią. Żeby nie szukać daleko, przypomnijmy obchody Millennium w Polsce w 1966 r. W odpowiedzi na kościelne uroczystości w kwietniu 1966 władze PRL zorganizowały w Gnieźnie obchody wojskowe, połączone z salwą armat zagłuszającą modlitwę w katedrze, a w Poznaniu – wiec Władysława Gomułki, mający odciągnąć wiernych od mszy na Ostrowie Tumskim. Wcześniej kard. Stefan Wyszyński ogłosił swoją nowennę – dziewięć lat przygotowań do Millennium, a rząd Władysława Gomułki, poza represjami wobec Kościoła podjął program „Tysiąc szkół na Tysiąclecie". Mieliśmy więc swoistą rywalizację polityki i religii. Ale jeśli o rywalizacji mowa, to na horyzoncie pojawia się jeszcze jedna władza: władza rynku, pieniądza.

Można mówić o kapitalistycznym sacrum?

Z pewnością rynek toczy pewną rywalizację o nasze dusze, emocje, czas, nadzieje. W tym sensie tak samo jak Kościół państwo dąży do nadawania sensu świętom, co mogliśmy doskonale obserwować przez cały grudzień, choćby w reklamach telewizyjnych i galeriach handlowych, które codziennie oferowały nam pewną namiastkę przeżywania świąt. Dopóki ta oprawa świąteczna, jaką proponuje rynek, jest czymś jedynie uzupełniającym, dodatkowym, wspomagającym przeżywanie świąt w wymiarze religijnym czy po prostu rodzinnym, to nie widzę w tym nic szczególnie złego. Problem pojawia się wtedy, gdy rynkowa wersja świąt zaczyna zastępować nam inne wymiary. Wtedy nasze świętowanie może przypominać wysiłek barona Münchhausena, który, jak wiadomo, miał wyciągnąć się za włosy z bagna, bo sama konsumpcja nie może przecież oderwać nas od codzienności. Nie może odpowiedzieć na nasze egzystencjalne pytania.

Problem mamy nie tylko ze świętowaniem w wymiarze religijnym, ale też, wydaje się, w sferze politycznej idzie nam to coraz gorzej.

Dzisiaj, gdy jesteśmy tak mocno podzieleni politycznie, gdy mówimy tak bardzo różnymi językami i przez to coraz mniej się rozumiemy, wspólne świętowanie obywatelskie jest być może ostatnim sposobem, by przynajmniej na chwilę przypomnieć sobie, że jesteśmy wspólnotą.

Nazajutrz znowu będziemy okładać się pięściami, więc jaki w tym sens?

Na tym właśnie polega istota świętowania, że na jakiś czas – świąteczny, próbujemy stanąć ponad tym, kim jesteśmy na co dzień. Próbujemy być inni, lepsi, pokazując, że jest być może szansa na to, by nasze życie wyglądało inaczej.

To znaczy, że przez chwilę udajemy. Tego właśnie młodzież nigdy nie lubiła w świętach: wszyscy nagle udają, że są tacy uśmiechnięci, szczęśliwi, fajni...

Pytanie, czy to jedynie udawanie czy jednak coś więcej. Otóż kultura jest zawsze zbiorem konwencji, pewnych ról, które odgrywamy, i kostiumów, jakie w związku z tymi rolami nosimy. Świętowanie jest w tym kontekście – i dosłownie, i w przenosi – przywdziewaniem bardziej eleganckich niż na co dzień kostiumów. Nie po to, by coś ukrywać czy udawać, ale po to, by zamanifestować, że obok prawdy o naszej trudnej, często skonfliktowanej i bolesnej codzienności, jest też prawda o świecie, jaki usiłujemy budować, do jakiego zmierzamy; świecie, którego życzylibyśmy nie tylko sobie czy najbliższym.

Myśli pan, że w związku z przypadającą w tym roku 100. rocznicą odzyskania niepodległości polscy politycy będą potrafili taką grę podjąć?

To bardzo ważne pytanie. Mam nadzieję, że będą się starali. Wierzę, że znakomita większość polityków rozumie, że poza codzienną polityczną walką są też rzeczy, które nas łączą i czynią z nas wspólnotę. Natomiast niepokoi mnie niebezpieczeństwo połączenia Narodowego Święta Niepodległości z referendum konstytucyjnym, które zaproponował prezydent Andrzej Duda, a także to, że wybory samorządowe, przynajmniej teoretycznie, też mogłyby się odbyć na początku listopada.

Niektórzy twierdzą, że to dobrze, bo wybory są przecież prawdziwym świętem demokracji, więc można je połączyć z innym świętem.

Referendum konstytucyjne to tak jak wybory samorządowe konflikt polityczny w najczystszej postaci, skądinąd pożądany w demokracji. To rywalizacja. Świętowanie natomiast ma być czymś odwrotnym. To powinna być demonstracja, że choć codziennie rywalizujemy, to koniec końców chcemy razem budować wspólnotę. A nie da się tego samego dnia jednocześnie prowadzić konfliktu i budować wspólnoty, bo wspólnota ta okaże się czymś fałszywym, niewiarygodnym. Ten konflikt i świętowanie powinniśmy jak najdalej od siebie odsunąć w czasie.

Chyba że komuś nie zależy wcale na tym, by nas łączyć jako wspólnotę, ale właśnie by nas dzielić...

Demokracja to gra, w której obie te rzeczy muszą znaleźć swoje miejsce. Podział też jest potrzebny, bo konflikt również ma swoją wartość: społeczną, gospodarczą, także intelektualną. Ale bez świętowania, budowania wspólnoty, konflikt traci swój sens. Bo jeśli konflikt prowadzą ludzie zupełnie sobie obcy, to bardzo szybko może się on przerodzić w obojętność. Skoro nie mamy ze sobą nic wspólnego, to nie mamy też o co walczyć i w gruncie rzeczy możemy się rozejść. Dlatego dla jakości konfliktu politycznego bardzo ważne jest, byśmy co jakiś czas potrafili świętować to, że jesteśmy wspólnotą.   

Dr hab. Sławomir Sowiński jest politologiem, adiunktem na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.

"Rzeczpospolita": Uroczystość Objawienia Pańskiego, czyli popularne Trzech Króli, kończy okres tzw. świętych wieczorów, gdy polskie rodziny tradycyjnie zbierają się i radośnie śpiewają kolędy. To niezwykłe, że mamy nawet 4 tysiące tekstów kolędowych, śpiewanych do 500–700 wariantów melodii, a często jedyną książką, którą można było znaleźć w wiejskim polskim domu, była kantyczka z kolędami. Do tego nie zapominajmy o chodzących od domu do domu kolędnikach. Z czego wynika to szczególne znaczenie kolędowania w polskiej tradycji?

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Czy Polska będzie hamulcowym akcesji Ukrainy do Unii Europejskiej?
Opinie polityczno - społeczne
Stefan Szczepłek: Jak odleciał Michał Probierz, którego skromność nie uwiera
Opinie polityczno - społeczne
Udana ściema Donalda Tuska. Wyborcy nie chcą realizacji 100 konkretów
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Przeszukanie u Zbigniewa Ziobry i liderów Suwerennej Polski. Koniec bezkarności
Opinie polityczno - społeczne
Aleksander Hall: Jak odbudować naszą wspólnotę