Aresztowano go, gdy jeden z robotników zakładów ARI Armaturen w pobliżu Bielefeld (w Północnej Nadrenii-Westfalii) zauważył dziwny proszek na swoich kanapkach, które wziął na drugie śniadanie. Powiedział o tym przełożonym, a ci sprawdzili nagrania zakładowych kamer.

Zauważono na nich mężczyznę, który otwiera cudze pudełko śniadaniowe i coś tam sypie. - Początkowo myśleliśmy, że to był głupi dowcip, a nie próba zabójstwa – powiedział jeden z zaskoczonych menedżerów firmy. Ale skrupulatni Niemcy wysłali dziwny proszek do laboratorium i okazało się, że to octan ołowiu – substancja bez smaku, ale za to bardzo trująca.

Sprawca, 56-letni robotnik przez 38 lat pracował w ARI Armaturen i był „szczególnie nieszczególny" (jak powiedział o nim jeden z szefów). W jego torbie znaleziono buteleczkę z dziwnym proszkiem, za to podczas rewizji w domu policja odkryła kadm, ołów i rtęć. Natychmiast postawiono mu zarzut próby dokonania zabójstwa.

Ale policjanci zorientowali się, że od 2000 roku w zakładach było bardzo dużo – zbyt dużo – zgonów z powodu chorób serca i raka. Zaczęto podejrzewać, że to z powodu otruć i powołano 15-osobową grupę śledczą. Policja nie wyklucza nawet dokonania ekshumacji.

Sam aresztowany odmawia składania zeznań. Nikt nie ma pojęcia, jakie mogły być jego motywy ani skąd miał trucizny. Możliwe, że sam je produkował.