50 godzin dramatu przeżyła Polka uprowadzona w Republice Południowej Afryki i uwolniona z rąk porywaczy dzięki zaangażowaniu polskich policjantów. Dziś jest bezpieczna, ale to nie kończy sprawy. Śledczy mają poszlaki wskazujące na to, że Polka mogła paść ofiarą zaplanowanej intrygi ze strony szajki oszustów.
– Chociaż doszło do uwolnienia pokrzywdzonej, to wciąż trwają czynności w celu ustalenia szczegółowych okoliczności tego przestępstwa – mówi „Rzeczpospolitej" Tomasz Tadla, naczelnik śląskiego Wydziału ds. Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej w Katowicach, gdzie toczy się śledztwo. Pytany o konkrety prok. Tadla odmawia informacji.
„Rzeczpospolita" poznała kulisy tajemniczej historii.
2 mln euro albo zginie
Ofiarą porywaczy padła 54-letnia mieszkanka Śląska. Do Johannesburga wyjechała turystycznie, w odwiedziny do mieszkającego tam znajomego, licząc na udany urlop. Zatrzymała się w hotelu i wkrótce zniknęła. 11 kwietnia opuściła pokój i – co dziś wiadomo – została uprowadzona, uwięziona w obskurnym pomieszczeniu, gdzieś na peryferiach miasta.
– Kobieta została skrępowana, porywacze przystawiali jej pistolet do głowy, grożąc, że ją zabiją, jeśli nie dostaną okupu. Na początek zażądali za uwolnienie 2 mln euro. Później stopniowo schodzili z ceny – mówi nam jeden ze śledczych.