Fabryka, zatrudniająca 320 specjalistów, zdolna dostarczyć na rynek 10 tys. ton trotylu rocznie, jest dziś w krajach atlantyckiej koalicji największym producentem TNT (trinitrotoluenu) i eksportowym prymusem w zbrojeniówce. 85 proc. przychodów czerpie z zagranicy. Zeszły rok był pod tym względem rekordowy: obroty spółki przekroczyły 150 mln zł.
– Zbudowaliśmy pozycję firmy w niecałą dekadę. By wejść do elity wybuchowego biznesu, wystarczyło produkować wysokoenergetyczne materiały (także heksogen i oktogen) najwyższej jakości, miarkować ceny i całą firmę organizacyjnie przestawić na eksport – wyjaśnia Tomasz Ptaszyński, prezes zakładów.
Bydgoski trotyl pokonał nawet skandynawską konkurencję, bo ma doskonałe parametry użytkowe. Dzięki wyjątkowej czystości chemicznej (niskiej zawartości substancji nierozpuszczalnych) pozwala nabywcom na tworzenie własnych mieszanek wysokoenergetycznych i, co nie mniej ważne, na bezproblemowe elaborowanie, czyli napełnianie nim amunicji.
Pożytki z offsetu
Znawcy rynku materiałów wybuchowych przyznają, że oprócz nadzwyczajnych właściwości polskiego TNT to niedoceniane w zbrojeniówce zamówienia offsetowe z USA i certyfikaty dostawcy US Army pozwoliły bydgoskiemu producentowi zbudować międzynarodową markę. Umowa kompensacyjna z Lockheed Martin w 2013 r. , związana z kontraktem na samoloty F-16, zmusiła Amerykanów do zamówienia pierwszych partii bydgoskiego trotylu. W koncernie ATK jakość wysokoenergetycznych materiałów z Bydgoszczy zrobiła wrażenie i po wygaśnięciu zobowiązań offsetowych natychmiast podpisano kolejną, wieloletnią umowę. Potem było już łatwiej: materiały wysokoenergetyczne zarówno do celów cywilnych, jak i wojskowych zamawiali Dyno Nobel (górnictwo), amerykański zbrojeniowy koncern General Dynamics, rakietowy izraelski Rafael, państwowy przemysł surowców skalnych Algierii, Kanada i wyjątkowo długo nieufne górnicze i drogowe koncerny z RPA.
W Europie państwowy Nitro-Chem w połowie minionej dekady perfekcyjnie wykorzystał słabość konkurentów. Produkcja materiałów kruszących na kontynencie była już przestarzała i niedoinwestowana. – Przebudowaliśmy firmę kadrowo, uznaliśmy, że tylko eksport zagwarantuje rozwój, pilnowaliśmy jakości i wygraliśmy swoją szansę – wylicza prezes Ptaszyński. Zamówienia popłynęły z Niemiec, Francji, Szwecji, Hiszpanii. Z czasem do grona kontrahentów dołączyli przedsiębiorcy ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Korei Płd. i Turcji.