Wczorajsze analizy na temat amerykańskich wyborów, dowodziły niezbicie, że Donald Trump to opcja gorsza, dziś wiemy, że Trump wygrał i trzeba będzie z tym żyć co najmniej przez cztery lata.
Bogusław Chrabota pisał w „Rzeczpospolitej”: „Najpierw o kampanii wyborczej, wyjątkowo brudnej i emocjonalnej. Czy mogła być inna? Wydaje się, że w dzisiejszym zdominowanym przez internet świecie na miejsce faktów, liczb i argumentów musiały się wedrzeć fale negatywnych emocji. Głównym orężem polityki stała się inwektywa, a jej szafarz wyrósł na światową gwiazdę. Czy i jak z tym walczyć? Jak przywrócić debacie publicznej znamię racjonalności, a językowi polityki proste znaczenia? Wciąż nie wiadomo, choć nie ma wątpliwości, że to jedno z najważniejszych wyzwań, jakie stoją przed systemem demokratycznym. Jeśli mu nie podołamy, wolny świat stanie się ofiarą brutalnego populizmu.
Innym wnioskiem z kampanii jest powszechne wrażenie pęknięcia na linii elity–wyborcy. Nawet jeśli faktycznie nie doszło do pełnej alienacji klasy politycznej, którą większość głosujących mocno odczuwa. To doskonałe pole dla szukających łatwej popularności demagogów. I kłamliwych zapewnień, że miejsce interesów establishmentu zajmie perspektywa „zwykłego człowieka”. Nieprawda, populiści zbudują własny establishment, możliwe, że jeszcze bardziej agresywny i pazerny. To dwa najważniejsze wnioski z amerykańskiej kampanii, która zapewne przejdzie do historii jako najlepsza ilustracja zmieniającego się „internetowego świata”.
Same słuszne tezy, tylko niestety wyborcy w USA - podobnie jak kiedyś w Polsce ludzie głosujący na PiS, Węgrzy popierający Orbana, Brytyjczycy głosujący za Brexitem i być może wkrótce Francuzi oddający władzę Frontowi Narodowemu - takich ostrzeżeń nie czytają lub boją się zupełnie czego innego.
Marek Migalski, politolog i były europoseł PiS napisał w „Rzeczpospolitej”: „Bez względu na ostateczny wynik wyborów prezydenckich, Donald Trump odniósł niewyobrażalny sukces. Niewyobrażalny bez wzięcia pod uwagę rewolucji, jaka zaszła w sferze komunikacji oraz kształcie systemu mediów. Osoba o poglądach, wiedzy i temperamencie kandydata Republikanów jeszcze dekadę temu nie miałaby szans nie tylko na wygraną w wyborach prezydenckich, ale nawet na udział w walce o nominację jednej z dwóch najważniejszych partii politycznych w Stanach Zjednoczonych. Tradycyjne media rozjechałby ją za rasistowskie i seksistowskie wypowiedzi, partyjni działacze uznaliby za kogoś niepoważnego, z kim lepiej się nie wiązać, a elektorat Republikanów przyjąłby do wiadomości, że taki ktoś, jak Trump jako ich reprezentant to najlepszy prezent dla Demokratów i znienawidzonej przez nich Hillary Clinton. (...)