Aby nie wpaść w pułapkę postrzegania rzeczywistości przez pryzmat osobistych, zatem nierzadko skrajnie subiektywnych czy nawet egoistycznych oczekiwań, każdy z nas, prawników, raz na jakiś czas powinien wcielić się w rolę obywatela bez wykształcenia prawniczego i poobserwować, co się dzieje w świecie prawa. Okiem konsumenta usług oferowanych obywatelom przez wciąż demokratyczne państwo prawne w ujęciu art. 2 konstytucji. Dopiero wtedy można się przekonać, czemu służy prawo na etapie jego tworzenia, a także jakie funkcje spełnia ono w praktyce. Dotyczy to wszystkich posiadaczy dyplomów wyższych uczelni prawniczych, którzy poświęcają swoją energię, chociażby epizodycznie, sztuce prawotwórstwa, misteriom krzewienia nauk prawnych lub rzemiosłu stosowania przepisów ustaw i wydanych na ich podstawie aktów wykonawczych. Począwszy od gabinetowych bądź parlamentarnych aktywistów, tudzież zdobywców stopni naukowych, nie mówiąc o uhonorowanych tytułem profesora. Skończywszy na sędziach, prokuratorach oraz profesjonalnych zastępcach stron uwikłanych w spory sądowe czy przedsądowe, na czele z członkami palestry.
Bez próby takiej metamorfozy prawnicza świadomość prędzej czy później zastyga w miejscu, z którego widać tylko to, co sami chcemy zobaczyć, i słychać zaledwie siebie. Ucieka natomiast zarówno przeszłość, bo mało kogo obchodzi, dlaczego na przykład 99 lat temu zgładzono bez sądu rodzinę Romanowów. Podobnie odpychająco przedstawia się przyszłość. Któżby bowiem zadał sobie trud dociekania nie tylko tego, czym był walący się rok wcześniej tron, który w historii cywilizowanej społeczności miał legitymizować ten straszliwy akt sprawiedliwości dziejowej, ale i tego, czy, a jeśli tak, to kiedy, gdzie i przez kogo ów tron zostanie wzniesiony na nowo.
Tę być może zanadto generalizującą, choć płynącą z głębi serca, refleksję zrodził krótki tekst pt. „Prokuratura ma budzić respekt" autorstwa Marka Domagalskiego („Rzeczpospolita" z 23 maja). W pierwszym odruchu chce się przyklasnąć: tak, oczywiście, że ma! Najpierw jednak lepiej przeczytać, czym ta – od zarania dziejów szarpana to z lewa, to z prawa – instytucja nagle zasłużyła sobie u pana redaktora na estymę. Odpowiedź jest tyleż konfundująca, co podszyta modną dzisiaj postprawdą. Chodzi wszak o aresztowanie „trójki" (określenie oryginalne) adwokatów w tzw. warszawskiej aferze reprywatyzacyjnej. W III Rzeczypospolitej coś takiego było ponoć nie do pomyślenia, ponieważ akurat wtedy prokuratorzy mieli pracować bez wigoru.
Co jest punktem odniesienia
Mniejsza o nieuprawniony skrót myślowy sugerujący, że środek zapobiegawczy w postaci tymczasowego aresztowania stosuje, tak jak to działo się za PRL, prokurator, a nie sąd. Kluczowy problem w bezpodstawności depozycji będących punktem odniesienia dla oceny rozmiarów sukcesu prokuratorów prowadzących śledztwo w powyższej sprawie. Po pierwsze, nie jest prawdą, iżby w ciągu ostatniego ćwierćwiecza adwokaci bądź inne VIP-y korzystali z immunitetów chroniących przed odpowiedzialnością karną. Przeciwnie, ten sam okres wręcz obfitował w sprawy karne porównywalnie spektakularne, dowodzące niezbicie, że interakcja VIP-a z prokuratorem zazwyczaj była dla pierwszego z nich nieopłacalna. Po drugie, tego typu sprawy zdarzały się również w epoce, o której przez wzgląd na poprawność polityczną autor tekstu najpewniej nigdy nic dobrego nie napisze (boi się?). Po trzecie, naiwnością trąci wtręt, jakoby sprawca przestępstwa w osobie adwokata (radcy prawnego) przerastał w umiejętności matactwa każdego innego bywalca placówek penitencjarnych. Po czwarte, i chyba najważniejsze, oczywistym nonsensem, o ile nie niezdrową pochwałą modelu państwa policyjnego, jest upatrywanie profesjonalizmu prokuratorów w takiej czy innej liczbie tymczasowych aresztowań osób „ze świecznika" w prowadzonych lub nadzorowanych postępowaniach przygotowawczych.
Z doświadczenia najbliższego ciału autorki niniejszego tekstu warte przypomnienia wydają się trzy sprawy. W pierwszej, najnowszej, obrotny pan mecenas (nazwijmy go tak dla niepoznaki) kilkanaście lat temu w stolicy wszedł w łaski ambasady pewnego egzotycznego państwa. Skończyło się wyłudzeniem od władz tegoż państwa, wspólnie z jego ambasadorem, sumy 1 420 003,2 euro. W śledztwie prokurator skutecznie wnioskował o izolacyjny środek zapobiegawczy. Ostatecznie delikwenta skazano na karę dwóch lat i sześciu miesięcy pozbawienia wolności i grzywnę w wysokości 200 stawek dziennych po 1000 zł, nałożono nań obowiązek naprawienia części wyrządzonej szkody w kwocie 5.286.692,17 zł oraz orzeczono zakaz wykonywania zawodu radcy prawnego na okres dziesięciu lat. Niewiele pomogła kasacja od pierwszego wyroku sądu odwoławczego, tudzież koneksje wnoszącego ją obrońcy – partnera z tej samej kancelarii. Na rozprawę kasacyjną obrońca nie przybył. Odnosząc się do kasacji, polemizowałam ze ścianą. Oskarżony nie wiedział, gdzie podziać oczy.