Rzeczposolita: Wygląda na to, że w Warszawie Donaldowi Trumpowi udało mu się zatrzeć fatalne wrażenie, które zrobił na szczycie NATO w Brukseli w maju. Tym razem wspomniał o przywiązaniu USA do artykułu 5 traktatu NATO.
Tomas Valasek: Trochę inaczej to interpretuję. Cieszę się, że wspomniał o art. 5. Fakt że nie powołał się na niego w Brukseli był bardzo złym sygnałem destabilizującym i uważnie odebranym w Rosji. Ale Trump jest jednak konsekwentny. Wierzy, że jak powie o art. 5, to sprawi, że europejscy sojusznicy będą wydawać więcej pieniędzy na obronę. Polska wydaje, Rumunia też. Więc wspomniał o art. 5 w czasie spotkania z rumuńskim prezydentem w Białym Domu i teraz w Warszawie. Rozumie, że nie ma powodu atakowania tych krajów, bo one wykonują swoje zobowiązanie. Ale nie wspomniał art. 5 w Brukseli, gdy przemawiał do całego NATO. Strategia jest zatem jasna: dajemy gwarancje solidarności tym krajom, które wydają więcej pieniędzy na obronę. Ta strategia jest dość niebezpieczna i jest fatalnym sygnałem wysyłanym Rosji. Do tej pory NATO był zjednoczone i konsekwentne w odstraszaniu Rosji i zniechęcaniu jej do jakichkolwiek ofensywnych działań wobec członków sojuszu. Teraz Trump zdaje się mówić, że będzie bronił tylko tych, którzy sięgają głębiej do kieszeni.
A UE? Wprost jej nie krytykował.
Cieszę się, że nie użył bardziej krytycznego tonu w stosunku do reszty UE. Ale była mowa o obronie cywilizacji. Była też krytyka biurokratów. W USA ona będzie rozumiana jak atak na Waszyngton, co jest konsekwencją jego taktyki atakowania waszyngtońskich elit. Ale oczywiście w kontekście europejskim trzeba to widzieć jako atak na UE. Co jest dość zbieżne z polityką PiS. Te dwa wątki były wymierzone w UE i tak będą odczytywane.
Szczyt Trójmorza i jego spotkanie z Trumpem było przedstawiane jak próba rozbicia UE. Czy jego zachowanie w Warszawie to potwierdza?