Polska ma unikalną pozycję w kontynentalnej części Unii Europejskiej. Jest jedynym dużym krajem, którego interesy w równym stopniu nakazują mu być prounijnym i proamerykańskim. Proamerykańskość jest oczywista. USA gwarantują bezpieczeństwo Europy, wypełniając po stronie zachodniej parytet jądrowy z Rosją oraz posiadając najnowocześniejsze wojska konwencjonalne na świecie. Członkostwo w Unii daje nam zaś instrumenty modernizacji oraz ochrony kluczowych dla Polaków wartości kulturowych. Jednak integralność UE jest ważna także z punktu widzenia skuteczności działania NATO. W kontekście art. 5 układu waszyngtońskiego nie ma innego argumentu dla solidarności państw europejskich, posiadających różne poczucie zagrożenia, jak spójność interesów w ramach Unii. Rozluźnienie związków w UE natychmiast rozluźnia solidarność w ramach NATO.

Dlatego tak ważne jest utrzymywanie silnych więzi transatlantyckich połączone z utrzymywaniem spójności wewnątrz Unii. Niestety, wybór Donalda Trumpa osłabił związki USA z Europą. Amerykański prezydent, wspierając brexit i Marine Le Pen w wyborach francuskich, opowiedział się za osłabieniem UE. Dodatkowo w maju na szczycie NATO w Brukseli nie potwierdził jednoznacznie natychmiastowego wejścia w życie art. 5 w sytuacji, gdy wystąpi przewidziana traktatem przyczyna. Wyrazem ostrego kryzysu w stosunkach USA z Niemcami jest wygłoszona przez kanclerz Angelę Merkel po szczycie G7 w Rzymie opinia, że Europa powinna wziąć sprawy w swoje ręce, ponieważ nie może już całkowicie polegać na Ameryce.

W tej sytuacji interes narodowy Polski (proeuropejski i proamerykański) oraz jej waga w Europie nakazują podjęcie próby doprowadzenia do zbliżenia między kanclerz Merkel a prezydentem Trumpem. Wizyta amerykańskiego prezydenta będzie sukcesem, jeśli odbędzie się właśnie w tym kontekście.

Dlatego z jednej strony ważne jest, co powie prezydent Trump w Warszawie. Czy potwierdzi bezwarunkowość pomocy USA zgodnie z przesłankami art. 5 traktatu NATO. Jednak ważne jest także, co powie prezydent Duda. Czy wskaże na potrzebę rozwoju stosunków transatlantyckich, gdzie po stronie europejskiej rolę partnera będzie pełniła silna Unia. A także czy wezwie do naprawienia relacji amerykańsko-niemieckich. Utrzymywanie napięcia między tymi dwoma krajami jest sprzeczne z interesem polskim i europejskim, zgodne zaś jedynie z intencjami Kremla, od lat dążącego do zniszczenia więzi transatlantyckich i podzielenia Unii Europejskiej. Andrzej Duda, wzywając do naprawienia relacji amerykańsko-unijnych, może wykorzystać do tego obecność przywódców 11 państw Europy Środkowej, którzy podobnie postrzegają swoje interesy. Polski przekaz powinien być prosty. W interesie Europy i Ameryki leży bliska współpraca USA z UE, w tym przezwyciężenie kryzysu w relacjach Waszyngtonu z Brukselą i Berlinem.

Takie wystąpienie wymaga jednak odejścia przez prezydenta Dudę od kierunku polityki Prawa i Sprawiedliwości, które nie rozumie znaczenia solidarności wewnątrz UE i dobrych więzi transatlantyckich dla wiarygodności zobowiązań amerykańskich w ramach NATO. W związku z tym, niestety, możliwy jest także inny scenariusz. Prezydent Duda może wykorzystać szczyt Trójmorza do demonstracji odrębności Europy Środkowej od Unii Europejskiej i wsparcia dla polityki Trumpa – w opozycji do Brukseli i Berlina. Byłoby to zgodne z tym, na co dziś liczy amerykański prezydent. Donald Trump chciałby wykorzystać antyunijną fobię PiS do pokazania swoim wyborcom, że jest popierany przez dużą część Europejczyków w kontrze do Niemców, Francuzów czy wielu Brytyjczyków. Nie zamierza jednak zaoferować Polsce żadnych konkretnych dwustronnych gwarancji na rzecz wzmocnienia jej bezpieczeństwa. Jeżeli taki będzie wydźwięk wizyty Trumpa, Polska osłabi swoją pozycję wobec państw zachodnich w UE, nie przyczyniając się wcale do zwiększenia solidarności w ramach NATO. Efektem będzie dalsza peryferyjność w Unii i zmniejszenie bezpieczeństwa wobec Rosji.