Każdy, kto prowadzi portal czy bloga, ale także facebookowego fanpejdża (ukazuje się pod stałym tytułem) czy kanał na YouTube (przekaz za pomocą dźwięku i obrazu), może zostać uznany za wydającego dziennik lub czasopismo i w efekcie ukarany grzywną do 5000 zł. Wszystko dlatego, że nie ma jasności, czy publikacje on-line podlegają rejestracji.
Problem wraca co chwile. Wystarczy przypomnieć zeszłoroczną sprawę portalu wikiduszniki. Co prawda już w 2007 r. Sąd Najwyższy uznał, że obowiązkowi rejestracji podlega jedynie periodyk wydawany na stronie i nie ma znaczenia, czy posiada ona swój papierowy odpowiednik. Nadal pozostały jednak wątpliwości, co należy uznać za dziennik lub czasopismo. A to rodzi niepewność prawną.
Stałe odstępy czasu
W 2008 r. Wojewódzki Sad Administracyjny w Warszawie wskazał na periodyczność jako najważniejsze kryterium oceny. Podobną koncepcję przedstawił (na łamach „Rzeczpospolitej") Lech Gardocki, wtedy I Prezes Sądu Najwyższego.
- Pogląd ten był jednak krytykowany – mówi dr hab. Wojciech Machała z Uniwersytetu Warszawskiego – Podnoszono, że nawet w przypadku dzienników, które nie ukazują się w weekendy, odstępy między wydaniami nie są regularne. Wydaje mi się, że to jednak jedyny sposób, by nie obejmować obowiązkiem rejestracji wszystkich stron w internecie - mówi Machała. Przyznaje też, że choć obecna regulacja jest w zasadzie słuszna, to wymaga doprecyzowania.
Prawa i obowiązki
Prof. Ewa Nowińska z Uniwersytetu Jagiellońskiego zwraca uwagę, że ustawowa definicja prasy mówi że musi być ona oznaczona m. in. numerem bieżącym. - Tego wymogu nie spełnia większość stron internetowych. Zdaniem niektórych sądów oznacza to, że nie mogą być one uznane za prasę, choć ostatnio większą popularność zyskuje pogląd przeciwny.