Szerokim echem odbiła się ostatnio sprawa wniosków o tymczasowe aresztowanie byłych menedżerów zakładów chemicznych w Policach. Może nie tyle sama sprawa, ile towarzyszące jej okoliczności, a zwłaszcza wypowiedzi ministra sprawiedliwości – krytyczne wobec decyzji sądu o odmowie aresztowania. Zainteresowały też niedawne informacje o wszczęciu śledztwa w sprawie domniemanych nieprawidłowości w wyznaczaniu składów do tych spraw.
Oczywiście trudno o jednoznaczne komentarze prawne, gdy sprawę zna się tylko z informacji medialnych. Bez znajomości akt sprawy jakiekolwiek kategoryczne tezy nie powinny być stawiane. Niemniej pewne zagadnienia komentarza wymagają.
Po pierwsze, jest to kwestia prawa do krytyki orzeczeń sądowych. Oczywiście każdy obywatel – nie wyłączając polityków – ma prawo do takiej krytyki. Sam znam wiele orzeczeń sądowych, z którymi się nie zgadzam, i jest to rzecz zupełnie normalna w praktyce stosowania prawa.
Niemniej nie jest dobrze, jeśli ostrej krytyki orzeczenia dokonuje minister sprawiedliwości, który z jednej strony jest szefem prokuratury, czyli w istocie stroną postępowania, a z drugiej – nadzorcą sądów o bardzo szerokich, ostatnio wydatnie poszerzonych uprawnieniach. Tym gorzej, gdy takie uwagi wygłaszane są publicznie, przed prawomocnym rozstrzygnięciem danej kwestii. Takie działania mogą bowiem być odbierane jako próba nacisku na sąd odwoławczy i wywołać „efekt mrożący".
Minister jest smutny
Minister Ziobro wykazał się zupełnym niezrozumieniem istoty postępowania sądowego, wyrażając głębokie zasmucenie, że funkcjonariusze CBA i prokuratorzy wykonali dużo pracy, a nie zakończyło się to spektakularnymi aresztowaniami. Otóż, oczywistością jest, że niekiedy ciężka praca organów ścigania i prokuratorów kończy się na przykład uniewinnieniem. Podobnie jak ciężka praca obrońców nieraz kończy się wyrokiem skazującym. Sprawę się czasem wygrywa, a czasem przegrywa. Oczekiwanie, że będą zapadały orzeczenia zawsze zgodne z wolą jednej ze stron (w tym wypadku prokuratora), cokolwiek zaskakuje.