Longchamps de Bérier: proces Jezusa Chrystusa, lekcja dla wszystkich

Prawdziwe zło zaczyna się od zabijania drugiego człowieka we własnym sercu. Politycy zaś powinni być ludźmi silnej wiary w Boga, bo oparcie na nim daje siłę i odwagę w trudnościach. Inaczej pozostaje falować z tłumem oburzonych – mówi ksiądz profesor w rozmowie z Markiem Domagalskim.

Aktualizacja: 30.03.2018 11:27 Publikacja: 30.03.2018 07:33

Ks. prof. Franciszek Longchamps de Bérier

Ks. prof. Franciszek Longchamps de Bérier

Foto: rp.pl

Rz: Jezus Chrystus nie uciekał przed swoimi prześladowcami ani przed procesem. A przecież mógł. Czyż nie był to, księże profesorze, w naszym rozumieniu proces polityczny?

Franciszek Longchamps de Bérier: Dziękuję, że rozpoczyna pan od polityki, bo mogę zacząć od moich ulubionych Rzymian. Kalkulacja polityczna miała najwyraźniej ogromne znaczenie dla podjęcia decyzji o tym, aby wyeliminować Nauczyciela z Nazaretu. Wygląda na to, że chodziło o eliminację za wszelką cenę. U świętego Jana zachował się znamienny przekaz. Świadkowie wskrzeszenia Łazarza rozmawiali następnie z arcykapłanami i faryzeuszami. Zwołano Sanhedryn i podczas posiedzenia tej Wysokiej Rady padło: „Cóż my robimy wobec tego, że ten człowiek czyni wiele znaków?". Uznano, że jeżeli się Go tak pozostawi, to jeszcze wielu może w Niego uwierzyć, „i przyjdą Rzymianie, i zniszczą nasze miejsce święte i nasz naród".

Obawiano się kolejnego ruchu religijnego skierowanego przeciw ustabilizowanej sytuacji politycznej. W symbiozie żył establishment żydowski z rzymskim okupantem.

Czy to był rzeczywiście okupant?

Ma pan rację! Społeczeństwo Palestyny tak się politycznie spolaryzowało na początku ery chrześcijańskiej, że nie było się w stanie dogadać, kto ma sprawować władzę. Wtedy zaproszono Rzymian, którym – oczywiście – nie trzeba było „wezwania na pomoc" powtarzać.

O ważnym zaś politycznie, strategicznie, komunikacyjnie miejscu ówczesnego świata mowa. Droga między Egiptem i Syrią to zawsze wrażliwy przesmyk między morzem a pustynią na wschodzie. My powtarzamy o naszej historii, że przeciągały przez Polskę obce wojska niemal w każdym kierunku. Tam był znacznie większy „przeciąg". I nie gdzie indziej doszło do pierwszej bitwy, jaką odnotowała historia. W XV wieku przed Chrystusem wojska faraona Totmesa III starły się z koalicją władców syryjskich pod Megiddo. Po grecku Armagedon. Dlatego miejsce to – u przesmyku przez góry Karmelu poprzecznie blokujące szlaki handlowe między Południem a Północą – stało się synonimem sądu ostatecznego. Znacznie więcej: ostatecznej próby sił, ujawniającej zwycięzcę, a zadającej klęskę pokonanym, z których prawie nikt z życiem nie uchodzi.

Rysuje ksiądz tu wizję apokaliptyczną. Rozumiem, że skazanie Jezusa było swoistą apokalipsą świata uczniów, którzy za nim chodzili. Ale dlaczego o tym mówimy w kontekście polityczności procesu Jezusa?

Oto na pytania stawiane w Sanhedrynie po wskrzeszeniu Łazarza, co robić, aby nie przyszli Rzymianie, najwyższy tego roku kapłan Kajfasz odpowiada stanowczo: „Wy nic nie rozumiecie i nie bierzecie tego pod uwagę, że lepiej jest dla was, gdy jeden człowiek umrze za lud, niż miałby zginąć cały naród". Świętemu Janowi to świadectwo było potrzebne, aby podkreślić i skomentować: „Tego jednak nie powiedział sam od siebie, ale jako najwyższy kapłan w owym roku wypowiedział proroctwo, że Jezus miał umrzeć za naród, a nie tylko za naród, ale także by rozproszone dzieci Boże zgromadzić w jedno". To komentarz po wielu latach pisany przez podeszłego w latach ewangelistę, który jako młodzieniec był świadkiem Paschy Jezusa.

A gdzie tu Rzymianie?

Oni już zrobili swoje. Mimo działań służących wyeliminowaniu Jezusa przyszli i tak. W roku 70, a więc za życia pokolenia, które stało pod krzyżem Jezusa, oblegli Jerozolimę i ją zburzyli, łącznie ze Świątynią. Znamiennym świadectwem tych zdarzeń jest to, że Świątyni nie ma na wzgórzu, a przy Via Sacra dochodzącej do forum Wiecznego Miasta stoi łuk Tytusa. Na łuku widać dobrze reliefy obrazujące wynoszenie z Jerozolimy trofeów, w tym siedmioramiennego świecznika. Jezus zapowiadał: „Przyjdzie czas, kiedy z tego, na co patrzycie, nie zostanie kamień na kamieniu, który by nie był zwalony". Kalkulacje polityczne na nic się zdały. Trzeba było raczej posłuchać Mistrza z Nazaretu, który mówił: „wtedy ci, którzy będą w Judei, niech uciekają w góry. Kto będzie na dachu, niech nie schodzi, by zabrać rzeczy z domu. A kto będzie na polu, niech nie wraca, żeby wziąć swój płaszcz...".

Czy sugeruje ksiądz, że Jezus się nie bronił w procesie, bo był świadom tego, co musi się stać: tak w Jego życiu i z Nim, jak i z „tym pokoleniem"? Teraz wiemy, że oskarżony nie musi się bronić, ale wtedy – czy się w ten sposób sam nie oskarżał?

Czy się nie bronił? Chyba jednak tak, bronił się, ale wyjaśniając swą misję. A była ona czysto religijna. Prawda, w procesie przed Sanhedrynem nie ratowało Go to przed skazaniem za bluźnierstwo, którego – jak mniemano – dopuszczał się, bo czynił siebie Bogiem. W procesie przed rzymską władzą oskarżenie musiało się zmienić, bo ona o sprawy religijne nie dbała. O zbieranie podatków, o zapewnienie spokoju, o karanie uzurpatorów – tak, a jakże! Przed Piłatem Jezus jasno zaznacza: „moje królestwo nie jest z tego świata". To walka o duszę Piłata, ale oparta na walce o jego otwarty umysł. Ten wątek wydaje mi się ciekawszy. I nie dlatego, że w rozmowie uczestniczy Rzymianin. Jezus, mówiąc z nim, kieruje się ku wszystkim, którzy nie pochodzą z Pierwszego Przymierza. Wobec ludzi tego Przymierza objawił się przed Sanhedrynem. Na pytanie arcykapłana: „Poprzysięgam Cię na Boga żywego, powiedz nam: Czy Ty jesteś Mesjasz, Syn Boży?", Jezus odpowiada wprost: „Ja".

Skoro to wątek ciekawszy, zapytam wprost. Chyba Jezus nie prosił Piłata o łagodną karę, o ułaskawienie? A mógł o to prosić. Dlaczego więc się na to nie zdecydował?

Pozostaje wierny woli Ojca i chce wypełnić to, po co przyszedł: dać świadectwo prawdzie. Daje szansę Piłatowi. Wyjaśnia mu wystarczająco dużo. Piłat może zrobić, co zechce. Ta forma procesu karnego – zwłaszcza w stosunku do nieobywateli rzymskich, pozostawia mu pełną swobodę. Jezus słusznie oczekuje skorzystania z pełnej swobody. I to skorzystania ku dobremu.

Czy rzeczywiście Piłat miał swobodę?

Piłat miał ku temu wszelkie przesłanki. Uległ jednak presji politycznej. Skazanie niewinnego, a Piłat według relacji ewangelicznych był świadom tego, że Jezusa bezpodstawnie oskarżano przed nim, to wynik jego kalkulacji. Usłyszał od faryzeuszy, arcykapłanów i tłumu: „Jeżeli Go uwolnisz, nie jesteś przyjacielem Cezara". Doszło do tego i pouczenie z ich strony: „Każdy, kto się czyni królem, sprzeciwia się Cezarowi".

Proces zatem wiele mówi nam o ówczesnych sędziach i sądach, znaczeniu tłumu, czy lepiej powiedzieć: opinii publicznej?

Opinia oburzonych tym czy tamtym! Za często mamy z tym obecnie do czynienia. Ale tak, wiele się o nich dowiadujemy. Znamy też dzisiaj dobrze psychologię tłumu, falowanie jego nastrojów. Wiele osób musiało się powtarzać w tłumie tych, co w niedzielę wjazdu do Jerozolimy słali swe płaszcze przed Jezusem i krzyczeli z radością: „Hosanna Synowi Dawidowemu!", i w tłumie tych, co za pięć dni skandowali: „Ukrzyżuj, ukrzyżuj!!!". I tak jest w życiu: jednego dnia „Hosanna", drugiego „Na krzyż!".

To aktualna nauka?

To ważna nauka dla każdego, kto występuje publicznie, zwłaszcza dla polityka. Lepiej byłoby więc dla niego, aby był człowiekiem silnej wiary w Boga, bo oparcie na Nim daje siłę i odwagę w trudnościach. Inaczej pozostaje falować z tłumem oburzonych. Zauważmy też, że Jezus każdemu dawał szansę i liczył na dobre, prawdziwie ludzkie korzystanie z wolności. Nie o doktrynę chodziło, lecz o gotowość przyjęcia objawienia, że Jezus jest Bogiem.

A jak ksiądz profesor sądzi: to był błąd procesowy czy mord sądowy?

Tu nie było żadnego błędu. Każdy z uczestników procesu: tego przed Sanhedrynem i tego przed Piłatem, doskonale zdawał sobie ze wszystkiego sprawę. Natomiast „mord sądowy" to mocne sformułowanie. Tradycja przypisywania zbiorowej odpowiedzialności za skazanie Jezusa była przez wieki bardzo silna. Szła za opinią świętego Maksyma z Turynu z IV czy V wieku, że „naród żydowski ponosi wieczną odpowiedzialność za śmierć Chrystusa". Dlatego Katechizm Kościoła katolickiego z 1992 roku czuł się w obowiązku to zdecydowanie skorygować: „Nie można przypisać odpowiedzialności za śmierć Jezusa wszystkim Żydom w Jerozolimie mimo okrzyków manipulowanego tłumu i zbiorowych oskarżeń zawartych w wezwaniach do nawrócenia po Pięćdziesiątnicy. Sam Jezus przebaczając z krzyża, a za Nim Piotr, przyznał prawo do »nieświadomości« Żydom z Jerozolimy, a nawet ich przywódcom. Tym bardziej nie można rozciągać odpowiedzialności na innych Żydów w czasie i przestrzeni".

Chodzi tu zwłaszcza o interpretację krzyku ludu. Okrzyk przekazał nam święty Mateusz: „Krew Jego na nas i na dzieci nasze". Niektórzy uczeni twierdzą, że tylko ten ewangelista przytacza zacytowane słowa, bo „sam je wymyślił". Nie musiał jednak wymyślać. Jeśli je usłyszał, okrzyk po prostu oznaczał formułę zatwierdzającą wyrok.

Egzekucja Chrystusa, Boga, jest współcześnie jednym z argumentów przeciwko karze śmierci, ale czy nie jest to nieprawomyślność? Chrystus jest jeden, Bóg jest jeden, tego błędu nie można powtórzyć.

Mamy pretensje do wyniku procesu, bo jest nieodwracalny. Wyrok wykonywano niezwłocznie. Niewinny skazaniec zginął. W tej sytuacji żadna rehabilitacja, powtórny proces czy wyraz żalu lub skruchy nie zmienią faktu. Jasne, że nie wiadomo, jak „oddać" komuś za 18 lat niewinnie spędzonych w więzieniu. Ta osoba jednak żyje i ma szansę ucieszyć się rehabilitacją, choć czasu to nie odwróci. Życie jej się może istotnie zmienić. I może nie będzie w nim goryczy. Zauważmy wszelako, że Jezus, który śmierć przyjmuje, przebacza oprawcom i wrogom (i przyjaciołom chyba też, boć Go niemal wszyscy zgodnie opuścili), ale nie mówi z krzyża, że nadejdzie czas, kiedy kary śmierci nie będzie czy nie będzie się jej wykonywać; że to ona jest prawdziwym złem. Prawdziwe zło zaczyna się od zabijania drugiego człowieka we własnym sercu.

Natura ludzka od tamtych czasów chyba niewiele się zmieniła. A kultura prawna, księże profesorze?

Kultura prawna zmieniła się bardzo. Podobnie arbitralne procesy powszechnie uważa się dziś za wypaczenie. Nie znaczy to, że nie mogą się pojawić i dziś. Rzymskie prawo zachęca, aby strzec się w pilnowaniu zasad, które przyjęło się do własnego porządku prawnego. Ot, choćby zawsze wysłuchania drugiej strony z otwartością. Wszystko w poszukiwaniu prawdy – także tej, której Jezus przyszedł dać świadectwo. To zachęty nie tylko dla sądownictwa czy szerzej: dla prawników. To uniwersalne zachęty dla postawy czy naszego zachowania w życiu codziennym.

Ksiądz profesor Franciszek Longchamps de Bérier jest specjalistą od prawa rzymskiego, wolności słowa i wolności religijnej, Uniwersytet Jagielloński.

Rz: Jezus Chrystus nie uciekał przed swoimi prześladowcami ani przed procesem. A przecież mógł. Czyż nie był to, księże profesorze, w naszym rozumieniu proces polityczny?

Franciszek Longchamps de Bérier: Dziękuję, że rozpoczyna pan od polityki, bo mogę zacząć od moich ulubionych Rzymian. Kalkulacja polityczna miała najwyraźniej ogromne znaczenie dla podjęcia decyzji o tym, aby wyeliminować Nauczyciela z Nazaretu. Wygląda na to, że chodziło o eliminację za wszelką cenę. U świętego Jana zachował się znamienny przekaz. Świadkowie wskrzeszenia Łazarza rozmawiali następnie z arcykapłanami i faryzeuszami. Zwołano Sanhedryn i podczas posiedzenia tej Wysokiej Rady padło: „Cóż my robimy wobec tego, że ten człowiek czyni wiele znaków?". Uznano, że jeżeli się Go tak pozostawi, to jeszcze wielu może w Niego uwierzyć, „i przyjdą Rzymianie, i zniszczą nasze miejsce święte i nasz naród".

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Spadki i darowizny
Poświadczenie nabycia spadku u notariusza: koszty i zalety
Prawo w Firmie
Trudny państwowy egzamin zakończony. Zdało tylko 6 osób
Podatki
Składka zdrowotna na ryczałcie bez ograniczeń. Rząd zdradza szczegóły
Ustrój i kompetencje
Kiedy można wyłączyć grunty z produkcji rolnej
Sądy i trybunały
Reforma TK w Sejmie. Możliwe zmiany w planie Bodnara