Duńczyk i Kwinto, bohaterowie filmu „Vabank", nazwaliby takich złodziejaszków amatorów szopenfeldziarzami. Sami byli profesjonalnymi włamywaczami, napadali tylko na bogate banki, nie dając się złapać. Chyba że ktoś ich wsypał.

Gdyby bohaterowie komedii Juliusza Machulskiego żyli dzisiaj, pewnie w ogóle nie szukaliby bankowych sejfów wypełnionych gotówką. Być może włamywaliby się na elektroniczne konta jako hakerzy, a może nakręcaliby karuzele podatkowe i wysysali miliardy z budżetu. I też byłoby ich trudno złapać.

Statystyki pokazują, że choć telefony są jednym z częściej kradzionych dóbr, to „szopenfeldziarskich" kradzieży jak ta na Woli jest coraz mniej. Nie warto się narażać, skoro oko kamery łypie na złodzieja niemal w każdym sklepie, a nawet w lasach przy sągach ściętych drzew. Na ulicy też jesteśmy coraz częściej podglądani. Czy to znaczy, że możemy już bezpiecznie chodzić z portfelem wystającym z tylnej kieszeni spodni? Raczej nie. Przy logowaniu do konta bankowego też trzeba uważać. Kradzież jest tak stara jak ludzkość i nie zniknie.

Można się cieszyć, że pospolite kradzieże zdarzają się coraz rzadziej, ale inne statystyki niepokoją. W ubiegłym roku po raz pierwszy od wielu lat wzrosła w naszym kraju liczba zabójstw – o całe 10 proc. To już poważniejszy problem, zwłaszcza że często ukryty w zaciszu domowym, gdzie kamer nie ma. Gdy agresja jednego człowieka pozbawia drugiego nie tyle portfela, ile życia – żarty się kończą. Pozostaje pytanie o przyczyny tej rosnącej agresji. Czy tylko ubóstwo sprawców, jak przy wielu kradzieżach? Odpowiedź pozostawię tęższym głowom.