Do poniedziałkowego wieczoru posłowie PiS jak lwy bronili podwyżki opłaty paliwowej. Ale kiedy tylko Jarosław Kaczyński zażądał zdjęcia tego punktu z porządku obrad Sejmu, front musiał się zmienić. Uśmiechnięty Joachim Brudziński wyjaśnił zaskoczonym dziennikarzom, że tej podwyżki być nie musi. Widocznie wcale nie była konieczna.
A przecież jeszcze kilka dni wcześniej premier Beata Szydło broniła tego pomysłu w Sejmie, mówiąc, że podwyższona opłata „da możliwość realizacji drogi do każdego domu w Polsce, a nie tylko tam, gdzie mieszkają działacze Platformy Obywatelskiej". W tym samym czasie Paweł Kukiz uprzejmie donosił na Twitterze, że kilku posłów PiS wycofało swoje poparcie dla tego projektu, a po ostrej partyjnej reprymendzie znowu go poparła.
Z kolei minister infrastruktury Andrzej Adamczyk swoje głosowanie przeciw projektowi tłumaczył awarią techniczną sprzętu i poprosił marszałka o wyjaśnienie sprawy. A przecież jeszcze w kwietniu zapewniał, że żadnej nowej opłaty paliwowej nie będzie i że „sam nie wie, skąd taki temat w ogóle wziął się w mediach". W lipcu wszystkie siły poświęcił na to..., by uzasadnić niezbędną opłatę.
– Wszyscy ci, którzy dzisiaj mówią o tym, że opłata paliwowa w wysokości 20 groszy uderza w polskie społeczeństwo, zapomnieli o tym, że na drogach samorządowych w zeszłym roku zginęło ponad tysiąc osób – mówił minister w programie „Jeden na Jeden" w TVN24.
A to niejedyny przypadek zmiany zdania przez partię rządzącą. Zgodnie z poprawką zgłoszoną przez Ministerstwo Sprawiedliwości, to Krajowa Rada Sądownictwa, a nie minister sprawiedliwości, będzie wskazywała sędziów Sądu Najwyższego. I znowu opozycja musi skupić się na przeanalizowaniu tej propozycji, ale i posłowie PiS muszą nauczyć się „na szybko" nowego przekazu.