Nie pytali Polaków
Zdaniem Włodzimierza Cimoszewicza, byłego premiera i specjalisty od prawa międzynarodowego, Polska zrzekła się odszkodowań za straty wojenne, choć stało się to w czasie, kiedy nie była w pełni niezależna. Cimoszewicz przyznał, że Związek Radziecki na to naciskał. Jego zdaniem jednak ani PRL, ani III RP nie podnosiły tego tematu, w związku z czym sytuacja prawnomiędzynarodowa jest taka, że żadne odszkodowania nam nie przysługują. Jego zdaniem więc Jarosław Kaczyński ignoruje fakty historyczne.
Wielu polskich prawników wskazuje jednak, że użyte w deklaracji z 1953 r. pojęcie „Niemcy" należy odnosić do Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Zrzeczenie się praw dotyczyło więc tylko NRD, wobec czego kwestia reparacji należnych Polsce pozostała otwarta. Tego stanowiska nie zmieniły ani układ z 1970 r. o normalizacji stosunków między PRL a RFN, w wyniku którego wyjechało na stałe do RFN ponad 150 tys. osób, ani powstanie w 1991 r. Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie – przekazano jej 500 mln marek dla ofiar nazistów. Napięcie w stosunkach polsko-niemieckich złagodził dopiero układ między RFN a RP o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy z 1991 r., potwierdzający polskie prawo do Ziem Odzyskanych. Niemcy stały wówczas na stanowisku, że tzw. traktat 2+4 przyjęty w 1990 r. przez szczyt Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Paryżu w formie deklaracji zamknął generalnie sprawę reparacji. A nie zamknął.
Z dyskusji w Sejmie w latach 2004–2005 i powstałego wówczas poselskiego projektu uznania deklaracji z 23 sierpnia 1953 r. za nieważną, z wystąpień Jarosława Kaczyńskiego także w 2015 r. wynika, że polskie państwo wcale z reparacji nie zrezygnowało.
Zdaniem Stefana Hambury, polsko-niemieckiego adwokata, Niemcy nie zawarły traktatu pokojowego, aby uniknąć właśnie niewygodnego i kosztownego dla nich obowiązku odszkodowań wojennych. A chodzi o ogromne sumy. Tylko szkody wojenne w Warszawie wyniosły 54 mld USD. Warto też pamiętać, że Niemcy wypłaciły ogromne odszkodowania Izraelowi i zaczęły to czynić już w latach 50.
– Uważam, że żądania reparacji od Niemiec po ćwierć wieku od odzyskania wolności może mieć nikłe szanse – mówi mec. Nowosielski. – Państwo polskie nie ma natomiast prawa rezygnować z roszczeń indywidualnych poszkodowanych na ciele czy zdrowiu bądź ich bliskich, jeśli z tego powodu z rąk Niemiec ucierpieli.
Długa historia
Jeżeli popatrzeć na sprawę historycznie, nie można pominąć konferencji jałtańskiej z 1943 r., podczas której ustalano nowy podział świata, a przede wszystkim konferencji poczdamskiej. To tu w 1945 r. uzgodniono, że Niemcy zapłacą 20 mld dolarów reparacji wojennych. Połowa tej kwoty miała przypaść Związkowi Radzieckiemu, a ten 15 proc. z niej, czyli 1,5 mld USD, miał wypłacić Polsce. Wkrótce okazało się, że nie jest to gotówka, zredukowana zresztą do 7,5 proc. i do niekorzystnej dla naszego kraju wymiany towarowej, w ramach której Polska miała dostarczać do ZSRR od 8 do 13 mln ton węgla rocznie po 10 proc. cen światowych. Węglowy haracz stał się istotnym elementem późniejszego oświadczenia polskiego rządu o zrzeczeniu się przez Polskę reperacji wojennych. W lutym 1953 r. mocarstwa zachodnie, władające trzema z czterech stref okupacyjnych Niemiec, zrzekły się reparacji. Tak samo postanowił ZSRR w umowie międzypaństwowej ZSRR–NRD, a Polska poświadczyła ją deklaracją z 23 sierpnia 1953 r. o zrzeczeniu się reparacji. Ceną za to miała być rezygnacja z kontyngentów węglowych – piszą polscy prawnicy w opublikowanych w 2005 r. „Tezach do stanowiska doktryny polskiej w sprawie uznania deklaracji z 23 sierpnia 1953 r. za nieobowiązującą". Ich zdaniem użyte w deklaracji pojęcie „Niemcy" należy odnosić tylko do NRD.