Rz: Zapowiedziane przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego cięcie wynagrodzeń może dotyczyć także kilkudziesięciu tysięcy samorządowców zasiadających w lokalnych władzach. Jak pan ocenia taką propozycję?
Hubert Izdebski:
Jak to zwykle bywa, diabeł tkwi w szczegółach. Kim innym są pracownicy samorządowi z wyboru, czyli np. wójtowie, burmistrzowie i prezydenci miast, inaczej trzeba traktować osoby, które we władzach samorządowych znalazły się z powołania, np. zastępcy wójtów i burmistrzów, skarbnicy, sekretarze, a zupełnie inna kategoria to radni, którzy nie są w stosunku pracy jak pozostali, tylko wypłaca się im diety. W przypadku tych ostatnich cięcie wynagrodzeń nie jest takie oczywiste. Zgodnie z art. 7 ust 2 europejskiej karty samorządu lokalnego mają oni prawo do wyrównania finansowego odpowiedniego do kosztów poniesionych w związku z wykonywaniem mandatu oraz, w razie potrzeby, wyrównania finansowego za utracone zyski lub też wynagrodzenie za wykonaną pracę, jak również odpowiednie ubezpieczenie społeczne. Tymczasem nasi radni nie mają nawet ubezpieczenia społecznego od diet za zasiadanie w radzie.
Samorządowcy sami przyznają, że nie będą tuż przed wyborami kwestionowali obniżki swoich wynagrodzeń i diet.
Ale zrobią to po wyborach. Trzeba się więc liczyć z tym, że państwo będzie musiało zwrócić te pieniądze, co oznacza, że w przyszłości te zmiany obciążą podatników.