Poniedziałkowe spotkanie szefa MON Antoniego Macierewicza z przedstawicielami powstańców warszawskich przyczyniło się do rozwiązania sporu, który rozgorzał wokół tzw. apelu smoleńskiego. Resort obrony chciał, by upamiętnić ofiary katastrofy tupolewa podczas rocznicy wybuchu powstania.
Powstańcy wykazali się elastycznością i doszło do porozumienia. Zamiast apelu poległych będzie apel pamięci, który upamiętni również tych, którzy „przez dziesiątki powojennych lat nie szczędzili wysiłków, by pamięć o powstańczym zrywie nie uległa zatarciu". Następnie wymieniony będzie ostatni prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski, szef Światowego Związku Żołnierzy AK Czesław Cywiński oraz prezydent Lech Kaczyński jako budowniczy Muzeum Powstania Warszawskiego. Na końcu wymienieni zostaną również dwaj powstańcy, którzy „zginęli na służbie Ojczyzny w katastrofie smoleńskiej".
W apelu nie ma więc mowy o „poległych", wymieniono ludzi, którzy rzeczywiście mają związek z powstaniem, tak więc lista nazwisk ma merytoryczne uzasadnienie.
Zaproponowane rozwiązanie wydaje się optymalne. Choć źle, że do sporu w ogóle doszło. Pomysł, by łączyć apel smoleński z powstaniem warszawskim został skrytykowany przez tak ważne dla polskiej prawicy postaci, jak Marta Kaczyńska, prof. Andrzej Nowak, Piotr Zaremba czy Bronisław Wildstein. Wbrew temu, co stwierdziła w poniedziałek premier Beata Szydło, to nie przeciwnicy PiS wszczęli tę awanturę.
Gdyby nie przekonanie MON, że apel smoleński powinien stać się częścią ceremoniału wojskowego przy każdej okazji państwowej czy historycznej, z pewnością w ogóle nie doszłoby do gorszącego zamieszania. Dobiegające z wielu stron krytyczne głosy sprawiły, że Macierewicz musiał się z pierwotnych planów wycofać.