W obecnej sytuacji rynkowej wielu pracodawców zastanawia się, w jaki sposób dobrać kandydatów, którzy najlepiej będą pasowali do profilu firmy. Zarówno firmy rekrutacyjne, jak i działy HR prześcigają się w tworzeniu i wprowadzaniu coraz to nowych praktyk badania kompetencji potencjalnych pracowników. Niestety, niekiedy sięgają po środki z pogranicza etyki zawodowej. Wielokrotnie słyszę od kandydatów, jakie to zadania były stawiane przed nimi na rozmowie u przyszłego pracodawcy lub w innych firmach rekrutacyjnych. W przypadku stanowisk narażonych na wysoki poziom stresu rekruterzy potrafią wywołać sztuczne sytuacje, które sprawdzą odporność psychiczną kandydatów już na etapie pierwszej rozmowy. Niezwykle „oryginalnym" przykładem jest poproszenie kandydata o zajęcie miejsca na jedynym wolnym krześle, które stoi... na stole. Teoretycznie zadanie miało sprawdzić asertywność oraz odporność na stres. Kandydaci reagowali bardzo różnie. Część z nich zdejmowała krzesło ze stołu i siadała, część rezygnowała ze spotkania, tłumacząc, że nie będą pracować w „nienormalnej firmie". Jednakże pewna grupa decydowała się wejść na stół i zająć miejsce na postawionym tam krześle. Według mnie doszło do bardzo mocnego poniżenia kandydatów.

Kolejnym przykładem nieetycznej rekrutacji ( i to na stanowisko menedżerskie) było zaproszenie na rozmowę jednocześnie kilku kandydatów, których posadzono w jednym pomieszczeniu. Następnie każdy miał w skrócie przedstawić swoje doświadczenie, opowiedzieć o swoich zainteresowaniach, a na koniec wszyscy dostali do wypełnienia dość obszerny test. Osoba nadzorująca określiła bardzo krótki czas na to zadanie, a gdy uczestnicy byli zajęci pisaniem, przechadzała się po sali, kompletnie ich dekoncentrując. Pod koniec wyznaczonego czasu przypominała, że zostało już tylko kilka minut, dodając, że niewypełnienie testu będzie świadczyło o nieudolności danej osoby i jej kompletnej nieprzydatności zawodowej. Osoby mające poczucie godności opuszczały salę, niektóre zaś, przymuszone sytuacją życiową, wpadały w panikę i wręcz rozpłakiwały się. W przypadku takich pseudotestów zadaję sobie zawsze jedno pytanie: gdzie leży granica absurdu?