Do redakcji zgłosił się w ostatnim tygodniu kwietnia czytelnik i opowiedział taką historię: „Mam pod Warszawą trzy działki. Kiedyś kupiłem pole i podzieliłem je na trzy części. Nie jestem spekulantem. Miały być zabezpieczeniem dla mnie i dla mojej rodziny na niepewną przyszłość. Plan był taki, by spieniężyć je, gdy przyjdzie potrzeba. To była nasza rodzinna inwestycja. Teraz dowiedziałem się, że to wszystko na nic. Każda z trzech parceli ma nieco ponad 3 tys. mkw. Nie ma tam planu zagospodarowania, warunków zabudowy też nie mam. Państwo za kilka dni zamrozi obrót moją własnością. Co robić? Jak ratować sytuację?".

Ile jest takich historii, ilu właścicieli ziemi państwo pozbawiło od 30 kwietnia możliwości swobodnego obrotu nią? Pewnie wielu. I nie są to spekulanci ani tzw. słupy, którzy wykupują polskie pola dla zagranicznych inwestorów.

Jeden z pośredników opowiadał niedawno, jak chętnie pozbywali się nieuprawianych pól w ostatnich miesiącach rolnicy, jak pomagali uzyskać warunki zabudowy dla ziemi rolnej tam, gdzie tylko to było możliwe. – Nikt już nie bał się taksówek z Niemiec z facetami wiozącymi walizki pełne euro, aby tylko kupić jak najwięcej czyjejś ojcowizny – kpił pośrednik.

Jedno jest pewne – jak to zwykle u nas przy tworzeniu prawa: idee były piękne, a wyszło fatalnie. Nowa ustawa o obrocie ziemią rolną wymaga poprawek.