Prezydent Andrzej Duda udzielił w niedzielę wywiadu Bogdanowi Rymanowskiemu w TVN24. – To, że od czerwca nie mogę korzystać z pomocy generała Kraszewskiego, jest dla mnie ogromnym utrudnieniem i ogromnie mnie ta sprawa martwi – powiedział o konflikcie z MON w sprawie swojego doradcy, generała Jarosława Kraszewskiego. Resort wstrzymał mu dostęp do informacji niejawnych. Oświadczył też, że zwracał się do ministra Macierewicza i w formie bezpośrednich spotkań, i na piśmie. – Niestety. Mam takie możliwości, jakie stwarza mi konstytucja i tak też działam w zgodzie z jej postanowieniami – narzekał prezydent.

Podobny ton pobrzmiewał także przy innych kwestiach poruszanych w wywiadzie. Prezydent martwi się brakiem porozumienia na linii rząd-pałac w sprawie ustaw sądowych autorstwa PiS: – Nie przedstawiono mi wcześniej tych projektów; ktoś tu zawalił sprawę; za rząd odpowiada premier – tu bez wątpienia był problem na linii prezydent-rząd – mówił.

Nie chciał wyrazić także swojego stosunku do planowanej rekonstrukcji rządu i perspektywy objęcia teki premiera przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego.

Wrażenia po wysłuchaniu rozmowy z głową państwa są, jak na końcówkę listopada przystało – mocno depresyjne. Polityk najwyższy rangą, zwierzchnik sił zbrojnych i twarz polskiej dyplomacji, w zbyt wielu kwestiach przyznaje się do bezsilności. Tym bardziej, że rządzi przecież ugrupowanie, z którego się wywodzi i do którego, mimo wszelkich sporów, lojalność wciąż deklaruje. A może to właśnie jest problemem? Może koabitacja z własnym zapleczem politycznym zawsze jest najtrudniejsza? Być może prezydent już wie, że nie zostanie ulubieńcem tłumów – ani tych pisowskich, ani, tym bardziej, opozycyjnych. Jego sądowe ustawy nie zadowolą nikogo, a dla PiS będą tylko narzędziem wzmocnienia władzy. Nic dziwnego, że jest zasmucony.