Senator Franc Klincewicz, zastępca szefa komitetu ds. obrony i bezpieczeństwa Rady Federacji, stwierdził, że Moskwa powinna „dołożyć wszelkich starań", by odtworzyć swą bazę wojskową na Kubie. – Chodzi zarówno o bazę marynarki wojennej jak i lotniczą – mówił senator, cytowany przez rosyjską agencję Interfax. Jak twierdzi, w ten sposób Rosja odpowiedziałaby USA na „rozmieszczenie wokół Rosji amerykańskich systemów obrony przeciwrakietowej, co jest krokiem nieprzyjaznym".
Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow w rozmowie z rosyjskimi dziennikarzami nie zaprzeczył planom utworzenia rosyjskich baz na Kubie. – Sytuacja międzynarodowa jest bardzo niestabilna i państwa są zmuszone do podejmowania odpowiednich kroków – powiedział.
O tym, że przywrócenie baz wojskowych na Kubie i w Wietnamie jest możliwe, w rosyjskim resorcie obrony mówiono jeszcze w październiku ubiegłego roku. Kilka miesięcy wcześniej grupa deputowanych Dumy zwróciła się do prezydenta Putina z propozycją rozmieszczenia na Kubie wyrzutni rakietowych i wznowienia pracy centrum wywiadu elektronicznego w Lourdes (zamkniętego w 2001 roku).
Wtedy prezydent Rosji mówił, że utrzymanie takiej bazy jest zbyt kosztowne, ponieważ Hawana domagała się od Moskwy 200 mln dolarów rocznie. Wiele wskazuje na to, że dzisiaj, w warunkach narastającej konfrontacji z USA, Kreml jest gotów za to zapłacić. – Rosyjskie kierownictwo nie podjęło jeszcze ostatecznej decyzji, ale wiele osób z otoczenia prezydenta nalega na odbudowę bazy na Kubie. W pierwszej kolejności wojskowi – mówi „Rzeczpospolitej" Siergiej Markow, rosyjski politolog blisko związany z Kremlem. – Dzisiaj Stany Zjednoczone stanowią zagrożenie dla Rosji. Powrót na Kubę byłby wyraźnym sygnałem dla Waszyngtonu – dodaje.
Oznaczałoby to powrót do sytuacji sprzed 55 lat, gdy Związek Radziecki rozmieścił na Kubie swoją broń nuklearną. Wtedy świat był o włos od III wojny światowej. Wielu rosyjskich analityków uważa, że konfrontacja pomiędzy Waszyngtonem a Moskwą zmierza właśnie w tym kierunku.