Czesi nie mogą narzekać ani na stan gospodarki, ani na bezrobocie, ani też na brak perspektyw na poprawę poziomu życia. W tej sytuacji w kampanii wyborczej do parlamentu pojawiały się co prawda takie tematy jak podniesienie najniższych płac, ale ważniejsze okazały się debaty nad sprawami bezpieczeństwa, uchodźcami i imigrantami. Tak jak w całej niemal Europie – choć Czechy nie należą do krajów dotkniętych kryzysem imigracyjnym.
Taka atmosfera wpłynie zapewne na dobry wynik ugrupowań antyimigracyjnych i antyislamskich w piątkowo-sobotnich wyborach. Ale zwycięzcą – według sondaży – będzie partia ANO czeskiego miliardera Andreja Babiša. Ma zamiar na nią głosować co najmniej 25 proc. obywateli. Mają już dość rządów premiera Bohuslava Sobotki i jego socjaldemokracji z ČSSD, która może liczyć na 12,5 proc. głosów. Na trzecim miejscu, jak do tej pory, ma szansę uplasować się Komunistyczna Partia Czech i Moraw (KSCzM).
Ale to nie wszystkie ugrupowania mające szansę na miejsca w parlamencie, co znacznie utrudnia analitykom przewidywanie składu przyszłej koalicji rządowej.
W parlamencie znajdzie się więc zapewne miejsce dla ugrupowania o nazwie Wolność i Demokracja Bezpośrednia (SPD), której przewodzi Tomio Okamura. Może liczyć na 9,5 proc. głosów. Okamura jest potomkiem Czeszki i Japończyka i z tej racji czuje się szczególnie predysponowany do zajmowania się tematyką imigracyjną. Czyni to zresztą, od dawna atakując mniejszość romską. W dobie kryzysu imigracyjnego walczy jednak z zagrożeniem islamskim.
To wdzięczny temat, gdyż niemal 80 proc. Czechów jest przeciwnych przyjmowaniu uchodźców i imigrantów. Tak było od samego początku kryzysu i jest nadal, mimo że został on już opanowany przez sąsiadów Czech. – Nie wiadomo dokładnie, skąd taka niechęć w sumie liberalnego społeczeństwa, nie przeprowadzono dokładnych badań tego zjawiska – tłumaczy „Rzeczpospolitej" Vit Borcany z praskiego think tanku AMO. Niewykluczone, że jest dyktowane obawą przed zmianą uświęconego tradycją trybu życia: spokojnego i zrelaksowanego.