Katalonia nie chce już być bogata. Banki uciekają

W Barcelonie wielki biznes – ci, co mają pieniądze – staje się coraz bardziej nerwowy. Zaczyna doń docierać, że niepodległa Katalonia może oznaczać bankructwo.

Aktualizacja: 06.10.2017 06:57 Publikacja: 05.10.2017 18:58

Katalonia nie chce już być bogata. Banki uciekają

Foto: AFP

Po wybiciu się na niepodległość prowincja stanie się krajem miodem i mlekiem płynącym: taka była teza katalońskich secesjonistów, którzy do znudzenia powtarzali, że reszta Hiszpanii „okrada" prowincję.

Ale w miarę jak zbliża się moment jednostronnej deklaracji niepodległości, przyszłość Katalończyków rysuje się w zgoła innych barwach. W środę w czasie debaty w Parlamencie Europejskim żadna frakcja nie poparła planów oderwania się od Hiszpanii, nie uczynił tego też żaden rząd krajów Unii i sama Bruksela. Po stronie Madrytu jasno opowiedział się nawet papież Franciszek. Stało się zupełnie jasne, że nowy kraj, jeśli w ogóle powstanie, natychmiast znajdzie się poza Unią, świat odwróci się do niego plecami. Teza nacjonalistów, że Katalonia jest zbyt ważna, aby reszta Europy mogła ją ignorować, legła w gruzach. Sukces secesji okazałby się zbyt niebezpiecznym przykładem dla innych ruchów niepodległościowych, aby ktokolwiek w Europie mógł mu sprzyjać.

Zdaniem analityków w takich okolicznościach niepodległość doprowadzi do załamania katalońskiego dochodu narodowego o przynajmniej 25–30 proc., tyle co w ostatnich siedmiu latach w Grecji. Sabadell i Caixa, dwa główne banki prowincji, wolą nie ryzykować i już szykują się do przeniesienia siedziby do stolicy Hiszpanii. Chcą mieć pewność, że pozostaną w jednolitym rynku, pod nadzorem Europejskiego Banku Centralnego. Ich śladem idzie coraz więcej firm usługowych i produkcyjnych, jak choćby operator telekomunikacyjny Eurona. Na każde takie doniesienie o przeprowadzce inwestorzy giełdowi reagują z entuzjazmem.

Od wielu już lat katalońscy nacjonaliści mają program niepodległości oparty na mitach. Najważniejszy – wizja superbogatej Katalonii – jest w ogromnym stopniu przesadzony: jak podaje Eurostat, mowa o prowincji, gdzie dochód na mieszkańca jest niższy niż na Mazowszu. Zamieszkała przez 16 proc. ludności Hiszpanii, dostarcza 19 proc. dochodu narodowego państwa, a więc nie tak znowu wiele więcej niż przeciętna reszty kraju. Spektakularne kamienice, jakie turyści podziwiają w Barcelonie, pochodzą z przełomu XIX i XX wieku. Dziś Katalończycy by już takich nie zbudowali.

Ale i obecny poziom życia prowincji może wkrótce okazać się tylko pięknym wspomnieniem, jeśli nie uda się szybko zażegnać kryzysu. Szef lokalnego rządu Carles Puigdemont w coraz większym stopniu staje się przecież zakładnikiem marksistowsko-anarchistycznego ugrupowania Candidatura d'Unitat Popular (CUP), która domaga się ogłoszenia już w poniedziałek nowego państwa. A dla radykałów to dopiero pierwszy etap „rewolucji", która ma objąć nacjonalizację wielkich banków i strategicznych sektorów gospodarki, reformę rolną i wprowadzenie minimalnego uposażenia dla wszystkich. W tym układzie barcelońska burżuazja, której część jest owładnięta nacjonalistyczną gorączką, może się nie odnaleźć.

Dobrego wyjścia z tej sytuacji jednak nie widać. We wtorkowym orędziu do narodu król Felipe VI mówił o przywrócenia wszelkimi sposobami „ładu konstytucyjnego" w Katalonii, ale o dialogu nie wspomniał ani słowem. To sygnał, że premier Hiszpanii Mariano Rajoy szykuje się do przejęcia bezpośredniej kontroli nad Katalonią, odebrania jej autonomii. Tym bardziej, że Trybunał Konstytucyjny uznał za nielegalne poniedziałkowe posiedzenie parlamentu w Barcelonie, na którym ma być ogłoszona niepodległość regionu.

Po wybiciu się na niepodległość prowincja stanie się krajem miodem i mlekiem płynącym: taka była teza katalońskich secesjonistów, którzy do znudzenia powtarzali, że reszta Hiszpanii „okrada" prowincję.

Ale w miarę jak zbliża się moment jednostronnej deklaracji niepodległości, przyszłość Katalończyków rysuje się w zgoła innych barwach. W środę w czasie debaty w Parlamencie Europejskim żadna frakcja nie poparła planów oderwania się od Hiszpanii, nie uczynił tego też żaden rząd krajów Unii i sama Bruksela. Po stronie Madrytu jasno opowiedział się nawet papież Franciszek. Stało się zupełnie jasne, że nowy kraj, jeśli w ogóle powstanie, natychmiast znajdzie się poza Unią, świat odwróci się do niego plecami. Teza nacjonalistów, że Katalonia jest zbyt ważna, aby reszta Europy mogła ją ignorować, legła w gruzach. Sukces secesji okazałby się zbyt niebezpiecznym przykładem dla innych ruchów niepodległościowych, aby ktokolwiek w Europie mógł mu sprzyjać.

Polityka
Kryzys polityczny w Hiszpanii. Premier odejdzie przez kłopoty żony?
Polityka
Mija pół wieku od rewolucji goździków. Wojskowi stali się demokratami
Polityka
Łukaszenko oskarża Zachód o próbę wciągnięcia Białorusi w wojnę
Polityka
Związki z Pekinem, Moskwą, nazistowskie hasła. Mnożą się problemy AfD
Polityka
Fińska prawica zmienia zdanie ws. UE. "Nie wychodzić, mieć plan na wypadek rozpadu"