– Byliśmy całkowicie zaskoczeni – przyznaje „Rzeczpospolitej" Gemma Dominjueuz z departamentu spraw społecznych katalońskiego rządu regionalnego, Generalitat. – Guardia Civil przyjechała o ósmej rano, pięć samochodów, 20 ludzi. Kilku z bronią pozostało przed budynkiem, reszta bez broni pokazała nakaz sądowy i weszła do środka. Teraz są na 20. piętrze, w sekretariacie generalnym zabezpieczają dokumenty, komputery. Część naszych pracowników zeszła na dół, krzyczała: „Chcemy głosować!". Ale policjanci nawet nie odezwali się słowem, wszystko odbyło się bardzo spokojnie – dodaje.
W środę Guardia Civil, formacja podległa bezpośrednio władzom w Madrycie, zabezpieczyła biura ośmiu innych urzędów katalońskich władz autonomicznych. Aresztowała także 12 osób zaangażowanych w przygotowania do referendum 1 października, które zdaniem Trybunału Konstytucyjnego jest nielegalne. Znalazł się wśród nich m.in. Jose Maria Jove, sekretarz generalny odpowiedzialny za sprawy ekonomiczne. Ale Guardia Civil nie zapukała do drzwi żadnego z kluczowych przywódców Katalonii, w tym przewodniczącego Generalitat Carlesa Puigdemonta, jego zastępcy Oriola Junquerasa czy odpowiedzialnego za sprawy zagraniczne Raula Romeva. To sygnał, że hiszpański rząd jest wciąż otwarty na kompromis, tym bardziej że Rajoy nie przejął bezpośredniej władzy nad Katalonią, na co pozwala mu art. 155 konstytucji.
W Kortezach premier zachował zresztą niezwykły spokój.
– W Katalonii próbowano zlikwidować konstytucję i suwerenność Hiszpanii. W tej sytuacji państwo musiało zareagować. Jeśli nie będziemy działali zgodnie z prawem, jedyne, co osiągniemy, to niesprawiedliwość, arbitralność, prawo silniejszego – powiedział Rajoy. I przyznał, że jeśli „Puigdemont zrobi krok wstecz, porozumienie jest możliwe".
Na to się jednak nie zanosi. Przewodniczący zwołał pilnie posiedzenie rządu regionalnego, a po jego zakończeniu wezwał Katalończyków do głosowania 1 października, to jego zdaniem „odpowiedź demokratyczna" na działania Madrytu.