Prezydent Białorusi przyjechał w środę na poligon pod Borysowem, by obserwować zakończenie manewrów Zapad 2017. Pierwszy raz w historii wspólnych ćwiczeń wojskowych prezydenci białoruski i rosyjski nie spotkali się ze sobą. Łukaszence miał towarzyszyć rosyjski minister obrony Siergiej Szojgu, ale w ostatniej chwili zrezygnował z wizyty na Białorusi „z przyczyn nieznanych".
– Gdyby pocisk uderzył w to miejsce, jednocześnie zabrakłoby dwóch prezydentów – żartobliwie tłumaczył Aleksandr Łukaszenko nieobecność Władimira Putina na białoruskim poligonie.
Zamiast Putina i Szojgu na Białoruś zawitała kolumna rosyjskich samochodów, która ulicami Mińska przejechała z portretami prezydenta Rosji i symbolami donieckich separatystów. Każde z kilkunastu aut było wyposażone we flagi ze wstążką świętego Jerzego, a na przyczepie ciężarówki umieszczono duży portret Putina z napisem „Wielka Rosja".
Akcję, bez uzgodnienia z władzami w Mińsku, zorganizowała nacjonalistyczna rosyjska organizacja Ruch Narodowo-Wyzwoleńczy. W białoruskich mediach jego członkowie tłumaczyli, że przyjechali do Mińska, by przeprowadzić zbiórkę pomocy humanitarnej dla samozwańczych republik Donbasu. Organizacja popiera prorosyjskich separatystów na wschodzie Ukrainy, opowiadała się też za aneksją Krymu. Co ciekawe, białoruska milicja na nieproszonych gości w Mińsku nie reagowała, choć udział w „nielegalnych akcjach" może na Białorusi skutkować co najmniej kilkunastodniowym aresztem.
– Wiele wskazuje na to, że była to prowokacja Kremla. Uczestnicy byli dobrze wyposażeni i przygotowani. W ten sposób Moskwa chciała wyczuć nastroje Białorusinów i zobaczyć, jak zareaguje Łukaszenko – mówi „Rzeczpospolitej" znany białoruski politolog Paweł Usow. – Mińsk nie zareagował i tego typu akcje będą się powtarzać – dodaje.