Na Downing Street artykuł Johnsona dotarł dopiero na kilka godzin przed publikacją w „Daily Telegraph", za późno, aby gabinet szefowej rządu mógł nanieść jakieś znaczące zmiany. W konsekwencji w głównym dzienniku kraju został zaprezentowany alternatywny scenariusz brexitu, a opinia publiczna odkryła, że w ekipie rządzącej istnieje głęboki podział, jak dalej prowadzić negocjacje z Brukselą. Tak głęboki, że przez chwilę szefowa rządu miała się zastanawiać, czy nie zwolnić Johnsona. Ostatecznie do tego nie doszło.
Boris Johnson, który przed laty jako korespondent „Daily Telegraph" zrobił wielką karierę, ostro krytykując integrację, potem był burmistrzem Londynu, a w końcu stanął na czele kampanii na rzecz wyjścia kraju z Unii przed referendum w czerwcu ub.r., opowiedział się za powrotem do wersji „hard" brexitu. Jego zdaniem nie tylko nie może być mowy o pozostaniu Zjednoczonego Królestwa w unii celnej i jednolitym rynku, ale nawet okres przejściowy po formalnym wyjściu kraju ze Wspólnoty 29 marca 2019 r. powinien trwać rok, maksymalnie półtora, a nie trzy lata, jak chce tego May i brytyjski biznes.
Johnson sprzeciwił się także wypłacie przez Wielką Brytanię przynajmniej 30 mld funtów w ramach uregulowania rachunków ze Wspólnotą, ku czemu zdaje się skłaniać May. I powrócił do lansowanej w kampanii referendalnej tezy, że na wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii kraj zyska 350 mln funtów tygodniowo, co natychmiast może zostać przeznaczone na dofinansowanie systemu ubezpieczeń zdrowotnych (NHS).
Na bardziej umiarkowanych torysów ta ostatnia liczba działa jak czerwona płachta na byka, przede wszystkim dlatego, że jest nieprawdziwa i wystawia Partię Konserwatywną na łatwy atak opozycji. Nie tylko nie bierze pod uwagę rabatu, jaki od przeszło 30 lat ma Londyn w rozliczeniach z Brukselą, ale także funduszy z budżetu Unii, które otrzymuje Wielka Brytania i które brytyjski rząd po brexicie zastąpi wydatkami z kasy krajowej (np. na subwencje rolne). W konsekwencji oszczędności netto, jakie Zjednoczone Królestwo uzyska po wyjściu z Unii, będą o wiele mniejsze.
Moment, jaki wybrał Johnson na publikację swojego manifestu, jest szczególnie delikatny. W piątek we Florencji May ma przedstawić własną wizję przyszłych stosunków z Unią. W samym rządzie szef MSZ znalazł się w izolacji. Minister spraw wewnętrznych Amber Rudd zarzuciła mu, że „chce z tylnego siedzenia" kierować negocjacjami w sprawie brexitu. Znacznie łagodniejszy plan negocjacji z Unią ma kanclerz skarbu Philipp Hammond, który podobnie jak sama May w kampanii przed referendum namawiał do pozostania kraju w Unii. Ale także David Davis, minister bezpośrednio odpowiedzialny za negocjacje z Unią, nie wchodził w skład kampanii namawiającej do wyjścia kraju z Unii.