Pewne jest, że w niedzielę rano podziemny wybuch w tajnym ośrodku nuklearnym w Korei Północnej wywołał wstrząs o sile 6,3 st. w skali Richtera i był odczuwany w całym regionie, w tym w północno-wschodnich Chinach. Moc bomby była dziesięciokrotnie większa od tej użytej w poprzednim teście.
I była to bomba jądrowa. – Pjongjang przeprowadził próbę jądrową, szóstą w ogóle (od 2006 roku) – potwierdziła to Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej. I potępiła to „skrajnie godne ubolewania działanie", naruszające rezolucję ONZ z 5 sierpnia, która nakazuje Korei Północnej nie tylko wstrzymanie testów, ale i pozbycie się całego arsenału nuklearnego i rezygnację z programu atomowego.
Nie jest pewne, o jaką konkretnie broń atomową chodzi. Komunistyczny reżim ogłosił, że przetestował właśnie bombę wodorową i że posiada jej miniaturową wersję, która może być wykorzystana jako ładunek międzykontynentalnej rakiety balistycznej (co miałoby oznaczać możliwość zaatakowania śmiercionośną bronią zachodnich wybrzeży Stanów Zjednoczonych).
Eksperci zagraniczni wstrzemięźliwie podchodzili do doniesień o udanej próbie z bombą wodorową. Wątpliwości ma Jerzy Niewodniczański, profesor fizyki jądrowej, były prezes Państwowej Agencji Atomistyki.
– To znacznie bardziej zaawansowana technologia niż przy klasycznej bombie jądrowej, której działanie polega na rozszczepieniu jąder uranu czy plutonu. To następny krok w jej rozwoju. Bomba wodorowa jest trudniejsza do zrobienia. Trzeba mieć odpowiednie zaplecze naukowe i techniczne i mieć dobrze rozwinięte bomby tego pierwszego stopnia, rozszczepieniowe, żeby przejść na ten wyższy poziom – mówi „Rzeczpospolitej" prof. Niewodniczański.