Po nadziejach na PO-PiS, niechęć między tymi partiami zamieniła się w nienawiść...
Wszystkie przejawy politycznej nienawiści są zawsze fatalne dla państwa, wykluczają bowiem racjonalne kompromisy i tworzenie koalicji zdolnych do działań jednoczących społeczeństwo wokół najważniejszych celów. Podejrzewam, że nie tylko ja jestem w Polsce poważnie zaniepokojony stanem naszej polityki i zagubieniem naprawdę ważnych tematów wśród zbyt często emocjonalnych i powierzchownych sporów. Wiele osób jest zdezorientowanych i nieskorych do opowiadania się po którejkolwiek stronie niekończących się kłótni.
A dlaczego pan nie pasuje do żadnej z istniejących partii?
Nasza polityka jest dla mnie zbyt upartyjniona, a partie w ferworze walki zbyt często prezentują poglądy obarczone piętnem politycznych skrajności. Polska potrzebuje wprawdzie głębokich zmian, ale aby były one skuteczne muszą być dokonywane spokojnie, racjonalnie i w poczuciu odpowiedzialności za przyszłość nie tylko tę bliższą, w perspektywie wyborczej, ale także tę dalszą, w perspektywie dekad. Tymczasem nasze ugrupowania zbyt często głoszą hasła niszczące szanse na wspólną pracę na rzecz dalekosiężnie rozumianego dobra wspólnego. Jako społeczeństwo jesteśmy w psychologicznie trudnym momencie. Przez ćwierćwiecze zapoczątkowane transformacją ustrojową dobrze zdaliśmy wg mnie egzamin w kategoriach biznesowych – nasza ujawniona przedsiębiorczość i w konsekwencji stabilny rozwój gospodarczy świadczą o tym jednoznacznie. Natomiast wyraźnie nie zdajemy egzaminu w szeroko rozumianych kategoriach społecznych. Moja diagnoza tego stanu jest następująca. Każdy z nas funkcjonuje w społeczeństwie niejako na trzech poziomach: pierwszy to rodzina i krąg najbliższych przyjaciół. I tu przez lata nie ma chyba istotnych zmian na gorsze. Drugi krąg to dalsi znajomi - w pracy, w organizacjach społecznych, sąsiedzi. Wreszcie trzeci krąg to znajomi z którymi utrzymujemy kontakty za pośrednictwem mediów elektronicznych, a portali społecznościowych w szczególności. Ta wirtualna grupa bardzo szybko rośnie i odgrywa coraz większa rolę w kształtowaniu naszych poglądów. W opłakanym stanie jest niestety krąg drugi, czyli kontakty ze znajomymi w świecie rzeczywistych działań. Czytam różne sondaże i ankiety z których wynika, że sąsiadów prawie nie znamy, w pracy bardziej konkurujemy niż się przyjaźnimy, w organizacjach społecznych działamy niechętnie (Polska ma najniższy w Europie wskaźnik takiej aktywności). A przecież tego typu kontakty są najlepszą szkołą porozumiewania się, szukania rozwiązań i zawierania racjonalnych kompromisów. Dwóch strażaków OSP pracując ramię w ramię uczy się współpracy, a nawet wzajemnych poświęceń. I nie ma wtedy znaczenia fakt, że jeden jest agnostykiem, a drugi gorąco wierzącym katolikiem. Ważna jest wspólna misja, to w jej imię musimy wspólnie działać i obdarzać się szacunkiem. Jeśli człowiek nie ma w życiu takich relacji i nie podejmuje takiej współpracy, to czuje się osamotniony i skłonny do odwoływania się do ekstremalnych, emocjonalnych treści płynących za pośrednictwem mediów ze świata polityki. A to niejako wymusza na nim opowiadanie się za którąś ze spierających się stron, co w naszych warunkach okazuje się najgorszą z możliwych szkół obywatelskich zachowań. Jeśli natomiast ktoś angażuje się i działa wspólnie z innymi w otaczającym go realnym świecie, to z zasady lepiej służy realizacji dobra wspólnego, a w dodatku szybciej potrafi ocenić działania polityków, zbyt często reprezentujących wąski interes partyjny czy wręcz osobisty, a zbyt rzadko troskę o owo dobro wspólne.
A kto powinien dbać o to, by ten drugi, społeczny poziom funkcjonował? Czy obywatele sami mają wpaść na pomysł, że dobrze jest współdziałać i się dogadywać?
Tu jest zapewne dużo do zrobienia dla władzy, szczególnie samorządowej, ale nie da się ukryć, że wszyscy zagubiliśmy się w wypełnianiu naszej obywatelskiej misji. Przekonano nas na początku transformacji, że każdy jest kowalem swego losu i odpowiada wyłącznie za siebie. A to nieprawda, przekonałem się o tym naocznie mieszkając w różnych krajach. W jednym z takich miejsc – w Kalifornii, na osiedlu kilkunastu małych domków na przedmieściach dużego miasta zachorował ciężko jeden z mieszkańców. I stała się wtedy rzecz dla mnie zdumiewająca - co wieczór wszyscy, naprawdę wszyscy schodzili się na choćby 10 minut, stawali w kręgu, podawali sobie ręce, modlili się o zdrowie chorego sąsiada, a potem zastanawiali się jak można choremu pomóc. Czy można sobie wyobrazić taką sytuację w Polsce? To powinno nas naprawdę martwić, bo taka właśnie wrażliwość i takie zachowania są podstawą budowania wspólnego dobra. Bez tego nic się nam nie uda.
My nie potrafimy się dogadać nawet co do tego, gdzie powinny zawisnąć tablice upamiętniające prezydenta, który stracił życie w katastrofie smoleńskiej, trudno o wspólne uczczenie bohaterstwa i tragedii Powstania Warszawskiego, każda prawie dyskusja na temat ważnych wydarzeń historycznych kończy się awanturą. Jak w takich warunkach obywatele maja się uczyć współdziałania?