Podwójne weto prezydenta Andrzeja Dudy oraz fala protestów przeciwko zmianom w sądownictwie mogą być początkiem największej redefinicji polskiej sceny politycznej od wyborów w 2015 roku. Już teraz widać, że lipcowa próba sił wywołała nie tylko bezprecedensowe protesty społeczne, ale też stała się katalizatorem zmian zarówno w obozie rządzącym, jak i po stronie opozycji.
Słowne przepychanki
W przesłaniu prezydenta Andrzeja Dudy dotyczącym zawetowanych ustaw najbardziej krytykowany był Zbigniew Ziobro. Nawet jeśli nigdy nie padło jego nazwisko. Późniejsze reakcje współpracowników ministra sprawiedliwości – oskarżenia, że prezydent złamał obietnice, podkreślanie, że projekt zmian w Sądzie Najwyższym był konsultowany, spotkały się z twardą reakcją Pałacu Prezydenckiego. Słowa prezydenckiego rzecznika Krzysztofa Łapińskiego o tym, że wiceministrowie Ziobry nie są partnerami do rozmowy i nie powinni pouczać prezydenta, najlepiej pokazują, że chociaż centrala partii – jak pisaliśmy na łamach „Rz" – chce raczej wyciszenia nastrojów, to Pałac nie przestaje być politycznie asertywny. To był najlepszy sygnał, że nie obawiano się kontrataku po dwóch wetach.
W tej deklaracji nie było też żadnego przypadku. Za to Ziobro i związani z nim politycy muszą bronić – też wewnętrznie – całego politycznego projektu reformy SN i sposobu jego procedowania w Sejmie, a także negocjacji z prezydentem Dudą. To sprawia, że przynajmniej na krótką metę, mimo ostrych publicznych komunikatów jego zaplecza, Ministerstwo Sprawiedliwości jest w politycznej defensywie. Ziobro jednak nie zmienia tonu – na konferencji prasowej w środę w Sejmie podkreślił, że decyzja prezydenta nie była trafna. I dodał, że czeka na ruch Andrzeja Dudy oraz propozycje „radykalnych zmian" w wymiarze sprawiedliwości. Zalecił też, by rzecznik Krzysztof Łapiński, wykazywał się większą skromnością i umiarem w swoich wypowiedziach.
W trakcie ubiegłotygodniowych wydarzeń wielu polityków PiS – np. wiceminister Jarosław Zieliński czy senator Waldemar Bonkowski, autor wypowiedzi o „ubeckich upiorach" – tylko podgrzewali atmosferę. Nie wszyscy jednak. Młody poseł PiS Marcin Horała przeprosił za tę wypowiedź, wielokrotnie starał się też bez emocji tłumaczyć zmiany w sądownictwie. I to zostało dostrzeżone, bo w PiS trwa też dyskusja, kto najbardziej przyczynił się do porażki, a kto próbował ratować sytuację i uspokajać nastroje. Do tego ostatniego na pewno nie przyczyniła się deklaracja Marka Suskiego, że prezydent Andrzej Duda nie jest oczywistym kandydatem na prezydenta w 2020 r. To wywołało reakcję Łapińskiego i dalszą wymianę ciosów.
Zjednoczona opozycja?
Kryzys wokół ustawy o Sądzie Najwyższym był też testem dla opozycji. W trakcie ostatniego w lipcu posiedzenia obyło się jednak bez blokady mównicy. I chociaż wszystkie partie opozycyjne miały własne strategie, nie o każdym posunięciu informowały się wzajemnie, to ogólnie opozycja parlamentarna pokazała większą spójność i dużo więcej taktycznego sprytu niż w czasie okupacji sali plenarnej. Pomogły działania sztabu kryzysowego, który z udziałem polityków PO, Nowoczesnej, PSL i Unii Europejskich Demokratów spotykał się dwa razy dziennie. W pracach bezpośrednio nie uczestniczyli liderzy partii (w sztabie byli tylko ich przedstawiciele). Jak przyznawali politycy opozycji, z którymi rozmawialiśmy w ostatnich dniach, taki skład uspokajał sytuację i paradoksalnie sprawił, że współpraca lub przynajmniej wymiana informacji była lepsza. Co więcej, po prezydenckich wetach opozycja wciąż pokazywała chęć dalszego współdziałania. Tego nie dało się powiedzieć o kryzysie sejmowym, po którym niemal natychmiast wróciły animozje – wyrażane zarówno oficjalnie, jak i nieoficjalnie – między politykami PO i Nowoczesnej. Teraz liderzy na wspólnej konferencji zapowiedzieli, że powstanie wspólny zespół PO, Nowoczesnej i PSL, który zajmie się pracami nad projektami ustaw zmieniających sądownictwo. Zespół ma zacząć działać od września, a w jego składzie znaleźli się między innymi Borys Budka, Kamila Gasiuk-Pihowicz i Krzysztof Paszyk.