Wtorek, godzina 11. Głównym korytarzem w Sejmie idzie prof. Krystyna Pawłowicz z PiS. – Jest tu ktoś ze Straży Marszałkowskiej? – pyta funkcjonariusza BOR. – Wszyscy zajęci – słyszy odpowiedź. Pawłowicz nie ustępuje i prosi o zajęcie się plecakiem opartym o ścianę. Zdaniem BOR w środku jest sprzęt ekipy telewizyjnej. Posłanka twierdzi, że może być to bomba.
Ta scena pokazuje napięcie panujące w Sejmie. Udzieliło się ono nawet posłom PiS, choć marszałek Marek Kuchciński zrobił wszystko, by prace nad ustawą o Sądzie Najwyższym przebiegły bez zakłóceń.
Zaczęło się już w piątek, gdy Kuchciński podjął decyzję, by do 21 lipca do Sejmu nie mogli wchodzić goście posłów i klubów. Znacznie skomplikowało to prace komisji. – Musieliśmy odwołać posiedzenia, bo do Sejmu nie mogą wejść wnioskodawcy petycji – mówi Grzegorz Raniewicz z PO, wiceszef Komisji ds. Petycji. Przesłuchania odwołała też komisja ds. Amber Gold.
We wtorek rano Kuchciński wydał kolejne zarządzenie, tym razem zakazujące posłom przebywania na sali plenarnej za stołem, przy którym siedzi marszałek. Do zarządzenia dołączono nawet mapkę. Cel? – To obszar, który był okupowany 16 grudnia. Można odnieść wrażenie obopólnej histerii – mówi wicemarszałek Stanisław Tyszka z Kukiz'15.
By do okupacji nie doszło, na początku posiedzenia w pobliżu stołu marszałka stanęły funkcjonariuszki Straży Marszałkowskiej. Ta formacja ma zresztą od poniedziałku nowego komendanta. To były funkcjonariusz BOR Piotr Rękosiewicz.