Gdy w minioną sobotę Turcy sięgnęli po swoje komórki, usłyszeli znajomy głos: „Jako wasz prezydent gratuluję wam dnia 15 lipca, dnia demokracji i jedności narodowej i życzę naszym męczennikom i weteranom zdrowia i boskiej łaski". Operatorzy telefonii komórkowej nie mieli innego wyjścia, jak umieścić słowa prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana w swych systemach.
W końcu połowa społeczeństwa stoi za prezydentem i setki tysięcy osób wzięły w sobotę udział w uroczystościach na moście Bosforskim oraz przed budynkiem parlamentu w Ankarze w rocznicę nieudanego puczu wojskowego. Wielu z tych ludzi przywieziono z prowincji i nakarmiono.
Przemawiając do tłumów, prezydent w co drugim zdaniu odwoływał się do religii i zapowiedział, że oskarżeni o udział w zamachu ubrani zostaną w pomarańczowe kombinezony „jak w Guantanamo", i ostrzegał, że „odcięte zostaną głowy" zdrajców. Nazwał ich także niewiernymi. Tłum przed zbombardowanym przed rokiem parlamentem skandował w odpowiedzi, że czeka na egzekucję. Prezydent zapowiedział, że poprze ustawę wprowadzającą w Turcji karę śmierci, jeżeli zaproponuje ją parlament.
– Wprowadzając karę śmierci, rząd zamknie definitywnie drzwi Turcji do UE – ostrzegł w niedzielnym wydaniu niemieckiego „Bilda" Jean-Claude Juncker.
Nad Bosforem takie ostrzeżenie nie robią już wrażenia. – Mój naród nie chce do UE – mówi prezydent Erdogan.