Pod aresztem śledczym nr 1 w Mińsku codziennie gromadzą się bliscy aresztowanych w marcu opozycjonistów. Od kilku dni białoruskie władze uwalniają osoby oskarżone o „utworzenie nielegalnej grupy zbrojnej". W czwartek na wolność wyszło kolejnych pięć osób. Dwaj z czternastu aresztowanych, którzy usłyszeli zarzuty, wciąż znajdują się za kratami.
– Trzy miesiące temu wyszedłem, by kupić zegarek i wracam dopiero teraz – mówi „Rzeczpospolitej" jeden z uwolnionych, 25-letni malarz i architekt Iwan Kowalczuk. Tuż po zatrzymaniu przez ponad dwa miesiące był przetrzymywany w areszcie Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego (KGB). Nic więcej powiedzieć nie mógł, gdyż, jak twierdzi, podpisał dokument zobowiązujący do zachowania tajemnicy śledztwa.
Rodziny innych aresztowanych liczą, że zobaczą swoich bliskich już w najbliższych dniach. Wcześniej władze w Mińsku uwolniły ponad 20 osób, którym zarzucano „zorganizowanie zamieszek masowych".
Po brutalnym rozpędzeniu pokojowego protestu opozycji 25 marca media państwowe przekonywały, że zatrzymane osoby szykowały zbrojny zamach stanu i chciały obalić władze. Niezależne media nazywają ich „patriotami" i twierdzą, że sprawa od samego początku miała wymiar polityczny. Tak jest w rzeczywistości: niedawno Komitet Bezpieczeństwa Państwowego (KGB) zamknął sprawę, a to oznacza, że zamieszek nikt nie szykował. Obrońcy praw człowieka uważają, że sprawa tak zwanej grupy zbrojnej również zakończy się fiaskiem.
– Nie widzieliśmy żadnych dowodów, wszystko jest utajnione, wszystko za zamkniętymi drzwiami. Po trzech miesiącach nagle zaczynają ludzi uwalniać. To ewidentnie decyzja polityczna – mówi „Rzeczpospolitej" Waliancin Stefanowicz z mińskiego centrum obrony praw człowieka Wiasna. – Liczymy na to, że w najbliższych dniach nie tylko wszyscy zostaną uwolnieni, ale wycofane będą wobec nich zarzuty.