Anna Słojewska z Brukseli
„Historyczny moment", „punkt zwrotny", „przekraczamy Rubikon" – to określenia, które słychać w Brukseli w kontekście rozpoczynającego się w czwartek szczytu przywódców UE i zaplanowanej decyzji dotyczącej obronności. Mają oni uzgodnić tzw. stałą strukturalną współpracę w dziedzinie wojskowej (PESCO). – Otwartą dla wszystkich, ale jednocześnie ambitną – zapowiada wysoki rangą unijny urzędnik.
Sprawa delikatna
Przez najbliższe kilka miesięcy państwa członkowskie będą musiały ustalić listę kryteriów wejścia do PESCO i wyważyć te dwa z pozoru trudne do pogodzenia cele. Bo jak sprawić, żeby nowa współpraca była otwarta np. dla takiego Luksemburga z jego niespełna 0,5 tys. żołnierzy i budżetem ok. 400 mln euro, a jednocześnie opierała się na zaangażowaniu potęgi atomowej, jaką jest Francja?
Dyplomaci przekonują, że na szczycie wszystkie 28 państw UE, w tym zawsze przeciwna unijnej współpracy wojskowej Wielka Brytania, podpisze się pod apelem o ściślejszą integrację w dziedzinie wojskowej. Ale nie wiadomo, ile ostatecznie krajów będzie w PESCO uczestniczyć.
Polska poprze apel o stworzenie PESCO, jeśli tylko nowa struktura będzie otwarta dla wszystkich zainteresowanych i nie będzie konkurencyjna wobec NATO. Natomiast decyzja o tym, czy w tej inicjatywie będziemy uczestniczyć, jeszcze nie zapadła. – To jest w Warszawie sprawa delikatna i skomplikowana – słyszymy ze źródeł unijnych w Brukseli. Potwierdza to wcześniejsze publikacje „Rzeczpospolitej", że w samym rządzie nie ma zgody w tej sprawie. Witold Waszczykowski i Mateusz Morawiecki, czyli ministrowie odpowiadający za sprawy zagraniczne i gospodarcze, są za. Ale entuzjastą integracji wojskowej w łonie UE nie jest Antoni Macierewicz. On sam w czasie ostatniej dyskusji na temat w gronie ministrów obrony UE przekonywał, że Polska mogłaby przystąpić do PESCO, gdyby służyła ona wzmocnieniu flanki wschodniej. Trudno to sobie wyobrazić w sytuacji, gdy ma być jednocześnie niekonkurencyjna wobec NATO i służyć interesom wszystkich państw UE.