W ciągu czterech godzin i 26 minut prezydent odpowiedział na 79 pytań z 2 580 929, które otrzymał.
„Lud wie, że żaden radny, gubernator, sędzia, pikiety, artykuły w gazetach, procesje modlitewne czy demonstracje w centrum miast w niczym nie pomogą. Jest za to ten jeden dzień w roku, gdy otwiera się „okienko szczęścia« – dla tych, którzy zdążą przesłać swoją skargę" – tłumaczył politolog Aleksandr Morozow ogromną popularność dziwnej formy obcowania prezydenta Rosji z obywatelami. „6 tysięcy wolontariuszy siedzi i sortuje pytania i prośby do prezydenta. Polityczne – od razu do śmietnika, supliki o konkretną pomoc – do teczek odpowiednim ministrom i gubernatorom" – dodał.
Łaska cara
Prezydentowi skarżono się na wszystko: od braku wodociągu na wsi, braku protezy dla chorej po groźby zamknięcia gminnej szkoły na Syberii. Prośby przysyłano pisemnie, telefonicznie, mailami, poprzez sieci społecznościowe i specjalną stronę internetową lub jako nagrania wideo.
W przeciwieństwie bowiem do poprzednich lat obecnie nikogo nie zaproszono do studia, by mógł na miejscu zadać pytanie prezydentowi. – Mówią, że Putin boi się ludzi. Ale tu mieszają się dwa strachy. Jeden to obawy ochrony o jego bezpieczeństwo. Ale myślę, że silniejszy jest drugi strach, osobiście Putina. On od 20 lat nie rozmawiał jak równy z równym ze zwykłymi ludźmi, nie chodził wśród nich po ulicach, nie trzymał w ręku zwykłych banknotów. Boi się, o co mogliby zapytać, o co w ogóle im chodzi – stwierdził publicysta Oleg Kozłowskij.
Pytania zadawały osoby wyselekcjonowane przez dziennikarzy państwowej telewizji. Za to ze studia, w którym siedział Putin, łączono się z ministrami i gubernatorami, od których prezydent żądał odpowiedzi i wyjaśnień, a jednego nawet publicznie objechał. – Pozwólcie zameldować – zaczął swe wyjaśnienia minister energetyki, tłumacząc, dlaczego drożeje benzyna. – Taka cena jest niedopuszczalna, niewłaściwa – odpowiadał prezydent.