– Reguły w lokalnej polityce są nieco inne niż w tej ogólnokrajowej i na poziomie samorządów, koalicja tak skłóconych partii jak PiS czy PO jest możliwa – tłumaczy politolog prof. Rafał Chwedoruk z Uniwersytetu Warszawskiego.
Taka koalicja powstała właśnie na warszawskim Bemowie. W poniedziałek radni PO dogadali się z PiS oraz niezrzeszonymi i przejęli władzę w dzielnicy, w której od wyborów samorządowych w 2014 roku trwał pat. Wybory wygrało wtedy lokalne stowarzyszenie Dla Bemowa z Jarosławem Dąbrowskim na czele. To były prominentny działacz warszawskiej Platformy, a nawet wiceprezydent stolicy, zdymisjonowany po tzw. aferze bemowskiej. Zarzucano mu m.in. wykorzystywanie stanowisk, ale prokuratura tego nie potwierdziła. Dąbrowski nie miał wprawdzie większości w radzie, ale został jej przewodniczącym, a jego ludzie obsadzili zarząd dzielnicy. Rządy Dla Bemowa zablokowała prezydent stolicy Hanna Gronkiewicz-Waltz. Nie udzieliła pełnomocnictw zarządowi, a potem wprowadziła zarząd komisaryczny.
W poniedziałek kryzys na Bemowie zażegnano. Dzięki nowej koalicji PiS ma szefa rady (Dąbrowski został odwołany), a także obsadzi fotel burmistrza, Platformie przypadną fotele dwóch zastępców. Jak to możliwe, że doszło do takiej koalicji, w której utworzenie zaangażowana ponoć była sama prezydent stolicy? Jej samej nie mogliśmy o to zapytać. Jest w delegacji w USA.
Jarosław Dąbrowski mówi, że każdy ma prawo do budowania większości, ale powstałą koalicję ocenia negatywnie. – To jest osobista zemsta Gronkiewicz-Waltz na mnie i na Bemowie. Nie wierzę, by ta koalicja przetrwała. Oni zaraz się o coś pokłócą – uważa.
Poseł Małgorzata Kidawa-Błońska z mazowieckiego zarządu PO mówi, że ważne jest, by koalicja na Bemowie była trwała, bo to jest dobre dla mieszkańców. – Samorząd rządzi się swoimi prawami, a budowa chodnika czy przedszkola jest apolityczna – tłumaczy.