Szybka lekcja eurorealizmu

Nawet wielkim w UE nie opłaca się wchodzić w otwarty konflikt z Brukselą. Teraz przekonuje się o tym PiS.

Aktualizacja: 27.05.2016 06:05 Publikacja: 26.05.2016 18:49

Beata Szydło i Frans Timmermans po wtorkowym spotkaniu w Warszawie. Mimo wojowniczej retoryki ekipa

Beata Szydło i Frans Timmermans po wtorkowym spotkaniu w Warszawie. Mimo wojowniczej retoryki ekipa PiS ugina się pod naciskiem Brukseli

Foto: AFP

Od przeszło 60 lat mechanizm jest zawsze ten sam. Najpierw obelgi wobec unijnej centrali, groźby pójścia swoją drogą i złamania europejskiego prawa. A potem już znacznie cichsze przyznanie się do porażki i porozumienie z Komisją Europejską.

Jak Grecy i Anglicy

Tylko ostatnio mieliśmy tego przynajmniej dwa przykłady. Pod koniec 2014 r. lider populistycznej Syrizy Aleksis Cipras wygrał wybory pod hasłem zerwania z planem oszczędnościowym, a nawet wyjścia ze strefy euro. Kilka miesięcy później musiał się pogodzić z kontynuowaniem polityki poprzedników, tyle że w jeszcze bardziej restrykcyjnej formie.

W tym czasie premier David Cameron obiecywał rodakom radykalną odmianę warunków członkostwa Wielkiej Brytanii w Unii przed referendum w czerwcu tego roku. Stanęło na detalach, bo choć dla Niemiec czy Francji pozostanie Anglików we Wspólnocie jest ważne, to przecież nie za cenę podważenia fundamentów jednolitego rynku i samej integracji.

Orbán to za mało

Polski spór o Trybunał Konstytucyjny zmierza w tym samym kierunku. Witold Waszczykowski w ubiegłym tygodniu oskarżał wiceszefa Komisji Europejskiej Fransa Timmermansa o dwulicowość, a Beata Szydło uznała, że kierowana przez niego instytucja ma „problemy z reputacją". Być może jeszcze jakaś część wyborców nabierze się na ten twardy język, ale dla reszty jest jasne, że ekipa PiS przygotowuje w ten sposób grunt pod ustępstwa wobec Brukseli.

Taką strategię można tylko pochwalić, bo ani PiS, ani Polsce otwarty konflikt z Komisją Europejską zwyczajnie się nie opłaca.

Do tej pory rząd pocieszał się, że jeśli procedura oceny praworządności w naszym kraju pójdzie zbyt daleko, Viktor Orbán zablokuje odebranie polskim władzom prawa głosu w Radzie UE. Węgierski premier miał to obiecać Jarosławowi Kaczyńskiemu.

Już taki scenariusz byłby jednak dość tragiczny. Z kraju, który grał w Brukseli z największymi – Niemcami, Francją, Wielką Brytanią – mieliśmy przekształcić się w państwo, które może zachować głos w Unii tylko dzięki drugoligowym Węgrom. Ale tak naprawdę możliwości działania Komisji Europejskiej przeciw Polsce znacznie wykraczają poza procedurę oceny praworządności. Wystarczy wymienić kilka przykładów, aby zdać sobie sprawę, jak bardzo jesteśmy dziś zależni od Wspólnoty.

Polskie czułe punkty

Jesienią ekipa Jeana-Claude'a Junckera może zaproponować reformę podziału funduszy strukturalnych, która sprawi, że zamiast na nasze autostrady i oczyszczalnie ścieków strumień unijnych pieniędzy pójdzie na badania naukowe czy walkę z bezrobociem w krajach starej Unii. Ale i bez tego bardziej niż do tej pory formalne rozliczanie przez Brukselę wartych 10 mld euro rocznie środków może spowodować, że nasz kraj straci kolosalne kwoty i nie zrealizuje strategicznych dla wielu regionów projektów. To wystarczy dla znacznego osłabienia poparcia dla PiS.

Podobne skutki może odnieść odmowa zatwierdzenia przez Brukselę pomocy dla kopalń w ramach planu restrukturyzacji branży węglowej czy niekorzystne dla naszego kraju przełożenie na konkretne dyrektywy zobowiązań, jakie Warszawa podjęła w sprawie ograniczenia emisji dwutlenku węgla.

To od Komisji Europejskiej będzie zależało, czy budowa pod Bałtykiem gazociągu Nord Stream 2 zostanie uznana za sprzeczną z unijnym prawem, podobnie jak plany Niemiec narzucenia wyższych płac polskim kierowcom przejeżdżającym przez ten kraj czy pomysł Francji, by uniemożliwić polskim firmom wysyłanie pracowników delegowanych nad Sekwanę.

Łagodna czy surowa

Jest też szerokie pole do uznania przez Brukselę za sprzeczne z unijnym prawem wielu zmian legislacyjnych przeforsowanych przez PiS: w sprawie inwigilacji w internecie, likwidacji niezależności nadawcy telewizji publicznej, dyskryminacji cudzoziemców przy okazji zabezpieczeń przed zagrożeniem terrorystycznym i wiele innych. Ostateczne słowo będzie tu miał Europejski Trybunał Sprawiedliwości, ale nie podejmie działań bez wniosku Komisji Europejskiej.

Bruksela może się okazać łagodna, gdy deficyt budżetowy naszego kraju przekroczy 3 proc. PKB, jak to zrobiła wobec Hiszpanii, ale też surowa, jak wtedy, gdy działała wobec Grecji. Może wnioskować do Rady UE o utrzymanie sankcji wobec Rosji (jak tego chce Polska) albo być przeciw, uwzględnić nasze postulaty w negocjacjach nad umową o wolnym handlu z USA lub tego nie zrobić. Przykłady da się mnożyć niemal bez końca.

W tym tygodniu można było odnieść wrażenie, że nie czekając na przykre niespodzianki w tych wszystkich obszarach, rząd PiS zdecydował się na porozumienie z Brukselą w sprawie Trybunału Konstytucyjnego. Czyżby okazał się mądrzejszy od wielu innych krajów, które w przeszłości szły na otwartą wojnę z Brukselą? Oby to nie było złudzenie.

Od przeszło 60 lat mechanizm jest zawsze ten sam. Najpierw obelgi wobec unijnej centrali, groźby pójścia swoją drogą i złamania europejskiego prawa. A potem już znacznie cichsze przyznanie się do porażki i porozumienie z Komisją Europejską.

Jak Grecy i Anglicy

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Marcin Mastalerek o Donaldzie Tusku: My wiemy, że on jest prorosyjski
Polityka
PiS, KO i Lewica rzucają poważne siły na wybory do europarlamentu. Dlaczego?
Polityka
Sondaż: Kto wygra wybory do PE? Polacy wskazują wyraźnego faworyta
Polityka
„Nie chcemy polexitu, tylko reformy Unii Europejskiej”. Konwencja wyborcza PiS
Polityka
Rada ministrów na śmieciówkach. Jak zarabiali członkowie rządu w zeszłym roku?