Piątkowe wybory prezydenta Iranu są pierwszymi po zawarciu porozumienia nuklearnego z USA. Jego współautorem jest uchodzący za reformatora obecny prezydent Hasan Rohani, który w systemie politycznym Iranu sprawuje w zasadzie rolę premiera.
Porozumienie to złagodziło konflikt ze Stanami Zjednoczonymi oraz zażegnało bezpośrednią konfrontację zbrojną z Izraelem (gotowym nadal w każdej chwili zbombardować irańskie instalacje nuklearne). Duża część Irańczyków wiązała z odprężeniem wielkie nadzieje na otwarcie wobec Zachodu, zwłaszcza ekonomiczne, co miało rozruszać gospodarkę, niewydolną i opartą na założeniach ideologicznych.
Kraj w ruinie
Tak się do tej pory nie stało. Zmniejszać to powinno szanse prezydenta Rohaniego na powtórny wybór. Jednak w liczącej 38 lat historii Islamskiej Republiki Iranu nie było przypadku, aby urzędujący prezydent nie został wybrany na drugą kadencję.
W Iranie nie robi się sondaży, lecz z nieoficjalnych danych wynika, że Rohani ma nieco poniżej 50 proc. poparcia. Oficjalnie ma pięciu konkurentów dopuszczonych do wyborów przez Radę Strażników, 12-osobowy organ, który lustruje także kandydatów na deputowanych do Medżlisu czyli parlamentu, i kontroluje zgodność ustaw z prawem islamskim. Do niedawna liczyło się, prócz Rohaniego, dwu. Jeden z nich, Mohamad Kalibaf, mer Teheranu i zwolennik zamknięcia Iranu na świat zewnętrzny, wycofał się z wyścigu, opowiadając się po stronie arcykonserwatywnego szyickiego duchownego Ebrahima Raisiego.
To pomiędzy nim a Rohanim trwa obecnie batalia o prezydenturę. Jest przy tym Raisi uważany za bliskiego człowieka Najwyższego Przywódcy ajatollaha Alego Chameneiego, sprawującego swą funkcję dożywotnio jako najwyższy autorytet w Islamskiej Republice Iranu. To właśnie Raisi miałby być jego następcą. Pod warunkiem jednak, że udałoby mu się uprzednio zdobyć stanowisko prezydenta. Może być to trudne mimo szczodrych obietnic wyborczych, np. zwielokrotnienia subwencji rządowych na wiele towarów.