Zdeklarowani stronnicy PiS, którzy w niedzielę przyjechali na pierwszą po zdobyciu władzy przez tę partię rocznicę smoleńską, byli wyraźnie skonfundowani, gdy usłyszeli słowa prezydenta Andrzeja Dudy przed Pałacem Prezydenckim.
– Było tu wiele dramatycznych zdarzeń. Zdarzeń często gorszących, do jakich nigdy nie powinno dojść w Rzeczypospolitej. A te wydarzenia wlały w serca, w wiele serc, dodatkową gorycz, dodatkowe rozżalenie, czasem wiele gniewu. Dlatego zwracam się dziś do wszystkich z apelem: wybaczmy. Wybaczmy to wszystko sobie wzajemnie. Apeluję o to wybaczenie, bo ono jest dzisiaj i nam, i Polsce, której przyszłość musimy budować wspólnie, ogromnie potrzebne, niezbędne – stwierdził Andrzej Duda.
Napięcie rośnie
Gdy jednak na scenę wieczorem wkroczył Jarosław Kaczyński, padły słowa zgoła inne, bliższe oczekiwaniom smoleńskiego elektoratu. – Za tę tragedię, niezależnie od tego, jakie były jej przyczyny, ktoś odpowiada, przynajmniej moralnie. I odpowiadał za to poprzedni rząd – Donalda Tuska – oświadczył. I wyraźnie krytycznie odniósł się do słów Dudy. – Tak, przebaczenie jest potrzebne, ale przebaczenie po przyznaniu się do winy i po wymierzeniu odpowiedniej kary. Polacy wielokrotnie mylili się, kiedy przebaczali zbyt łatwo.
Ten dysonans to nie przypadek. Według informacji „Rzeczpospolitej" między prezydentem a prezesem PiS od dłuższego czasu iskrzy. Jak wynika z pogłosek dobiegających z Pałacu Prezydenckiego, w Dudzie narasta przekonanie, że PiS od wyborów popełnił serię błędów politycznych i personalnych. Prezydent ma wątpliwości, czy – jak zapewnia lider PiS – lipcowy szczyt NATO zakończy się sukcesem. Za dramatyczną prezydent uważa sytuację w stadninach koni, która uderza w wizerunek Polski. Zaczyna także inaczej patrzeć na katastrofę smoleńską, czego niedzielne wystąpienie jest najlepszym dowodem.
Równocześnie Jarosław Kaczyński – mówiąc najoględniej – nie traktuje Andrzeja Dudy jak odrębnego gracza politycznego. Potrafi się o nim wypowiadać lekceważąco nie tylko wśród najbliższych współpracowników, ale nawet w szerszym gronie. Paradoksalnie – prezes PiS obwinia prezydenta za sporą część awantury o TK. Czemu? Bo z kalendarza i z konstytucji wynika, że gdyby Andrzej Duda zarządził pierwsze posiedzenie nowego Sejmu przed 7 listopada, to PiS miałby pełne prawo do wprowadzenia do TK pięciu sędziów w miejsce prawników wybranych przez Platformę. Prezydent zarządził posiedzenie 12 listopada, stąd w konsekwencji spór o status sędziów Platformy.