Nacjonalistyczna i eurosceptyczna Partia Wolnościowa (FPÖ) od trzech miesięcy współrządzi Austrią, z konserwatywną Partią Ludową (ÖVP). A jej lider, Strache, jest wicekanclerzem, osobą numer dwa w rządzie pod wodzą Sebastiana Kurza z ÖVP. Tym razem Wiedeń nie jest izolowany w UE, tak jak to się stało w 2000 r., gdy wolnościowcy po raz pierwszy zostali dopuszczeni do współrządzenia krajem.
Od 7 do 12 kwietnia w kraju nie będzie ani kanclerza Kurza, ani prezydenta Alexandra van der Bellena. Obaj udają się do Chin, będzie im towarzyszyło czworo ministrów oraz prawie dwie setki biznesmenów, nigdy jeszcze w Pekinie nie było tak dużej austriackiej delegacji.
Wielka delegacja wyjeżdża, a jako tymczasowy szef państwa zostaje Strache. Przed październikowymi wyborami do parlamentu lewicowo-liberalny prezydent Van der Bellen straszył Austriaków wizją przejęcia nawet na krótko władzy przez lidera FPÖ. Teraz już tego nie robi.
Ministrowie mianowani przez FPÖ są na czarnej liście Izraela, a partii, uważanej za antysemicką, przypadły tak ważne resorty jak MSZ, MSW i ministerstwo obrony. Wolnościowcy starają się zmienić wizerunek i celują w antyislamizm. Strache stara się też o względy Izraela, wspomniał nawet, że gdyby nie wspólne stanowisko UE, to opowiedziałby się za przeniesieniem ambasady austriackiej z Tel Awiwu do Jerozolimy.
Jednak w ostatnich tygodniach doszło do kilku skandali z młodymi działaczami FPÖ, członkami bractw, którzy śpiewali piosenki wysławiające wysyłanie Żydów do komór gazowych. Bohaterem jednego z nich był 31-letni Udo Landbauer, kandydat partii w wyborach lokalnych.