Nim ministrowie zasiedli w Tokio do stołu negocjacyjnego, wymienili się wzajemnymi pretensjami. Gospodarze wyrazili zaniepokojenie rozmieszczaniem rosyjskich rakiet w Wyspach Kurylskich. Minister Siergiej Ławrow natychmiast odpowiedział, że Moskwie nie podobają się baterie amerykańskich antyrakiet na Wyspach Japońskich.
– Reakcja musi być proporcjonalna, a antyrakiety takimi nie są – twierdził szef rosyjskiej dyplomacji. Amerykańska broń znalazła się w Japonii (ale również w Korei Południowej) po ostatnich testach północnokoreańskich rakiet dalekiego zasięgu. Z czterech wystrzelonych pocisków trzy spadły w japońskiej morskiej strefie ekonomicznej, w dodatku w rejonie często odwiedzanym przez rybaków.
Rakietowa salwa udowodniła Tokio, że Pjongjang może przełamać obecną japońską obronę i dlatego zgodziło się na jej wzmocnienie przez USA. Teraz również sam Waszyngton zaczął się niepokoić nie na żarty, gdyż Koreańczycy przetestowali właśnie nowy silnik do swych rakiet balistycznych, mogących sięgnąć amerykańskiego terytorium.
Jednak amerykańskie pociski w Japonii i Korei wywołały z kolei zdenerwowania zarówno w Pekinie, jak i w Moskwie. Oba kraje uważają, że zagrażają one ich własnym rakietom. Ale Tokio obawia się w równiej mierze Pjongjangu, jak i Pekinu.
– Japończycy starają się nadać takim spotkaniom wydźwięk antychiński. Dlatego że problemy strategicznej stabilności, bezpieczeństwa wojskowego są dla Tokio związane nie tylko ze zbrojeniami Pjongjangu, ale i z ambicjami Pekinu na morzach Południowochińskim i Wschodniochińskim – wyjaśniał prorządowy ekspert rosyjski Wiktor Pawljatienko.