Od chwili uniezależnienia się Mołdawii od Związku Radzieckiego i ogłoszenia niepodległości idea zjednoczenia z Rumunią miała poparcie sporej części społeczeństwa. Z ubiegłorocznych sondaży wynika, że w przypadku plebiscytu opowiedziałoby się za tym ponad 20 proc. Mołdawian. Prorumuńskie siły dotychczas nie odgrywały znaczącej roli na scenie politycznej. Nigdy dotąd jednak nie były aż tak aktywne jak teraz.
Wszystko przez zbliżającą się 100. rocznicę dołączenia Besarabii do Rumunii. W 1917 roku Mołdawska Republika Demokratyczna ogłosiła niepodległość, ale bolszewicy zorganizowali przewrót, na skutek czego w 1918 roku (na prośbę mołdawskich władz) do republiki wkroczyła rumuńska armia. Dwadzieścia dwa lata później po podpisaniu paktu Ribbentrop-Mołotow armia sowiecka zajęła Besarabię i ogłosiła powstanie Mołdawskiej SRR.
Prorumuńskie organizacje zapowiadają, że z okazji rocznicy 25 marca wyprowadzą na ulice Kiszyniowa co najmniej 100 tys. ludzi. Ale to nie wszystko. Władze już 108 mołdawskich miejscowości podpisały deklarację „o zjednoczeniu z ojczyzną-matką Rumunią". To nie wróży nic dobrego dla władz w Kiszyniowie, które od ponad dwóch dekad borykają się z prorosyjskim separatyzmem w Naddniestrzu.
– Rząd nie jest zadowolony z rocznicowych zapowiedzi. Nie chce podejmować brutalnych działań, by nie prowokować protestów prorumuńskiej części społeczeństwa. Oficjalnie władze w Bukareszcie twierdzą, że nie mają z tym nic wspólnego, nieoficjalnie zaś wspierają prorumuńskich aktywistów – mówi „Rzeczpospolitej" mołdawski politolog Cornel Ciurea z Instytutu Rozwoju i Inicjatyw Społecznych Viitorul. – W odróżnieniu od rządu, prorosyjski prezydent Igor Dodon i jego Partia Socjalistów domagają się zmian w kodeksie karnym i ścigania zwolenników zjednoczenia z Rumunią – dodaje.
Analitycy w Kiszyniowie twierdzą, że rządzącą koalicja w walce z socjalistami liczy właśnie na wsparcie sił prorumuńskich. Ze styczniowych sondaży Zrzeszenia Socjologów i Demografów Mołdawii wynika, że gdyby wybory parlamentarne odbyły się w najbliższym czasie, Partia Socjalistów zwyciężyłaby, otrzymując 35,3 proc. głosów. Na rządzącą Partię Demokratyczną głosowałoby jedynie 7,4 proc. respondentów. Aby utworzyć rząd większościowy, proeuropejskie partie musiałyby zjednoczyć siły – nawet z komunistami. Wszystko będzie zależało od ponad jednej piątej wyborców, którzy na razie nie są zdecydowani. I właśnie o te głosy będzie trwała walka. Prezydent Dodon twierdzi, że będą to „najważniejsze wybory w historii kraju". Odbędą się one pod koniec tego albo na początku przyszłego roku.