Włosi nie od razu dobiją Unię Europejską

Przeszło połowa Włochów zamierzała głosować na ugrupowania populistyczne. Ale ich przywódcy wycofali się z planu wyprowadzenia kraju ze strefy euro.

Aktualizacja: 04.03.2018 22:57 Publikacja: 04.03.2018 19:03

Silvio Berlusconi przejął część haseł od skrajnej prawicy.

Silvio Berlusconi przejął część haseł od skrajnej prawicy.

Foto: AFP

Bruksela odetchnęła z ulgą bardzo niedawno. Jeszcze kilka tygodni temu lider Ruchu Pięciu Gwiazd Lugi Di Maio i przywódca Ligi Matteo Salvini podtrzymywali, że w razie zwycięstwa zorganizują referendum w sprawie pozostania Włoch w unii walutowej. Jego wynik byłby bardzo ryzykowny: najnowszy Eurobarometr podaje, że tylko 34 proc. Włochów ufa Wspólnocie.

– Dla Unii to była wielka ulga – mówi „Rzeczpospolitej" Pierre Vimont, w latach 2010–2015 sekretarz generalny Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych. – Sądzę, że Di Maio i Salvini wyciągnęli wnioski z porażki Marine Le Pen, która forsowała wyjście z euro i przegrała walkę o prezydenturę. Zrozumieli też, jak bardzo włoskich wyborców może przerażać przykład Wielkiej Brytanii, która pogrąża się w kryzysie – dodaje.

Wynik niedzielnych wyborów parlamentarnych we Włoszech, który miał być znany po zamknięciu tego wydania „Rzeczpospolitej", choć od razu nie dobije Unii, to jednak może sparaliżować jej działania na długo. Zgodnie z ostatnimi sondażami na największe poparcie (36 proc.) mogła liczyć centroprawicowa koalicja Forza Italia Silvia Berlusconiego z Ligą oraz postfaszystowskim ugrupowaniem Giorgii Meloni Bracia Włosi. I ten blok zapewne nie miałby jednak wystarczającego poparcia, aby zbudować większościową koalicję. Dlatego w chwili szczerości szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker przyznał, że „musimy przygotować się na najgorszy scenariusz, czyli niezdolny do działania rząd".

– Włochy jak żaden kraj Unii potrzebuje reform, ale tylko silny rząd może je przeprowadzić – przyznaje „Rzeczpospolitej" Matteo Villa z mediolańskiego instytutu analitycznego ISPI.

Aby powstrzymać odpływ wyborców do Ruchu Pięciu Gwiazd, który jako samodzielne ugrupowanie miał w sondażach największe poparcie (28 proc.), Berlusconi nie tylko wszedł w sojusz z dwoma populistycznymi partiami skrajnej prawicy, ale sam przejął od nich wiele haseł jak podwojenie emerytur, wprowadzenie dla wszystkich minimalnego uposażenia (1 tys. euro/miesięcznie) czy „wydalenie" 600 tys. nielegalnych imigrantów. Kraju, który ma gigantyczny (2,3 bln euro) dług, gdzie poza Grecją i Hiszpanią bezrobocie nie ma sobie w Unii równych i gdzie wzrost gospodarczy jest tak anemiczny, że dochód narodowy jest wciąż niższy o 6 proc. od poziomu sprzed kryzysu, zwyczajnie na to nie stać. Chyba że za cenę rozsadzenia budżetu państwa, a wraz z nim strefy euro.

– Sześć miesięcy negocjacji rządowych w Berlinie już uświadomiły Emmanuelowi Macronowi, że budowa „Europy dwóch prędkości", głęboko zintegrowanej strefy euro z uwspólnotowieniem długu przestaje być realna. Ale brak reformatorskiego rządu we Włoszech ostatecznie odłoży ten projekt na bliżej nieokreśloną przyszłość. Nikt, a na pewno nie Niemcy, nie będzie brał odpowiedzialności za zobowiązania Włoch, które nie są w stanie się zreformować. Zmiany będą znacznie mniej ambitne, jak dokończenie unii bankowej czy przekształcenie Europejskiego Mechanizmu Stabilności (ESM) w Europejski Fundusz Walutowy (EMF) – uważa Pierre Vimont.

Zdaniem Villi Włochom najlepiej służyłoby powołanie rządu technokratycznego wspieranego przez najbardziej umiarkowanych deputowanych nie tylko koalicji centroprawicowej, ale także sojuszu zbudowanego wokół lewicowej Partii Demokratycznej, która liczyła na 24 proc. głosów poparcia. Ale nie da też się wykluczyć o wiele bardziej niebezpiecznego scenariusza, w którym dwaj populiści, Di Maio i Salvini, zawierają sojusz, aby rządzić krajem.

Takie rozwiązanie, fatalne dla Europy, dla samych Włoch zapobiegłoby jednak przynajmniej jednemu fundamentalnemu zagrożeniu: pogłębiającej się już nie tylko gospodarczej, ale i politycznej przepaści między południem a północą kraju. Od powstania w 2009 r. Ruch Pięciu Gwiazd stale rośnie w siłę dzięki frustracji mieszkańców Neapolu czy Palermo, podczas gdy w Mediolanie czy Turynie poparcie dla ugrupowania jest słabe. Tu ludzie nie tylko żyją na innym poziomie, ale też głosują na inne partie. Podczas gdy Kampania, skąd pochodzi Di Maio, pod względem rozwoju spadła do poziomu województwa łódzkiego, w Lombardii, reducie wpływów Salviniego, żyje się lepiej niż w Nadrenii Północnej-Westfalii. Aby przyciągnąć więcej wyborców, Liga zrezygnowała nie tylko z referendum w sprawie euro, ale także planów podziału Włoch. Jeśli jednak polaryzacja kraju będzie się pogłębiać, może do tego pomysłu wrócić.

Bruksela odetchnęła z ulgą bardzo niedawno. Jeszcze kilka tygodni temu lider Ruchu Pięciu Gwiazd Lugi Di Maio i przywódca Ligi Matteo Salvini podtrzymywali, że w razie zwycięstwa zorganizują referendum w sprawie pozostania Włoch w unii walutowej. Jego wynik byłby bardzo ryzykowny: najnowszy Eurobarometr podaje, że tylko 34 proc. Włochów ufa Wspólnocie.

– Dla Unii to była wielka ulga – mówi „Rzeczpospolitej" Pierre Vimont, w latach 2010–2015 sekretarz generalny Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych. – Sądzę, że Di Maio i Salvini wyciągnęli wnioski z porażki Marine Le Pen, która forsowała wyjście z euro i przegrała walkę o prezydenturę. Zrozumieli też, jak bardzo włoskich wyborców może przerażać przykład Wielkiej Brytanii, która pogrąża się w kryzysie – dodaje.

Pozostało 81% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
W Korei Północnej puszczają piosenkę o Kim Dzong Unie, "przyjaznym ojcu"
Polityka
Wybory w Indiach. Modi u progu trzeciej kadencji
Polityka
Przywódcy Belgii i Czech ostrzegają UE przed rosyjską dezinformacją
Polityka
Zakaz używania TikToka razem z pomocą Ukrainie i Izraelowi. Kongres USA uchwala przepisy
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Polityka
Kaukaz Południowy. Rosja się wycofuje, kilka państw walczy o wpływy