Bruksela odetchnęła z ulgą bardzo niedawno. Jeszcze kilka tygodni temu lider Ruchu Pięciu Gwiazd Lugi Di Maio i przywódca Ligi Matteo Salvini podtrzymywali, że w razie zwycięstwa zorganizują referendum w sprawie pozostania Włoch w unii walutowej. Jego wynik byłby bardzo ryzykowny: najnowszy Eurobarometr podaje, że tylko 34 proc. Włochów ufa Wspólnocie.
– Dla Unii to była wielka ulga – mówi „Rzeczpospolitej" Pierre Vimont, w latach 2010–2015 sekretarz generalny Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych. – Sądzę, że Di Maio i Salvini wyciągnęli wnioski z porażki Marine Le Pen, która forsowała wyjście z euro i przegrała walkę o prezydenturę. Zrozumieli też, jak bardzo włoskich wyborców może przerażać przykład Wielkiej Brytanii, która pogrąża się w kryzysie – dodaje.
Wynik niedzielnych wyborów parlamentarnych we Włoszech, który miał być znany po zamknięciu tego wydania „Rzeczpospolitej", choć od razu nie dobije Unii, to jednak może sparaliżować jej działania na długo. Zgodnie z ostatnimi sondażami na największe poparcie (36 proc.) mogła liczyć centroprawicowa koalicja Forza Italia Silvia Berlusconiego z Ligą oraz postfaszystowskim ugrupowaniem Giorgii Meloni Bracia Włosi. I ten blok zapewne nie miałby jednak wystarczającego poparcia, aby zbudować większościową koalicję. Dlatego w chwili szczerości szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker przyznał, że „musimy przygotować się na najgorszy scenariusz, czyli niezdolny do działania rząd".
– Włochy jak żaden kraj Unii potrzebuje reform, ale tylko silny rząd może je przeprowadzić – przyznaje „Rzeczpospolitej" Matteo Villa z mediolańskiego instytutu analitycznego ISPI.
Aby powstrzymać odpływ wyborców do Ruchu Pięciu Gwiazd, który jako samodzielne ugrupowanie miał w sondażach największe poparcie (28 proc.), Berlusconi nie tylko wszedł w sojusz z dwoma populistycznymi partiami skrajnej prawicy, ale sam przejął od nich wiele haseł jak podwojenie emerytur, wprowadzenie dla wszystkich minimalnego uposażenia (1 tys. euro/miesięcznie) czy „wydalenie" 600 tys. nielegalnych imigrantów. Kraju, który ma gigantyczny (2,3 bln euro) dług, gdzie poza Grecją i Hiszpanią bezrobocie nie ma sobie w Unii równych i gdzie wzrost gospodarczy jest tak anemiczny, że dochód narodowy jest wciąż niższy o 6 proc. od poziomu sprzed kryzysu, zwyczajnie na to nie stać. Chyba że za cenę rozsadzenia budżetu państwa, a wraz z nim strefy euro.