– To oburzające. Te pieniądze można by wydać na setki innych rzeczy, np. na upadające szpitale – grzmiał szef opozycyjnego klubu, komentując wyliczenia dotyczące kosztów przelotów premiera z Warszawy do domu. To jednak nie słowa z czwartku, ale sprzed pięciu lat, gdy ówczesny szef Klubu PiS Mariusz Błaszczak potępiał Donalda Tuska za loty do Sopotu na koszt podatnika.

W czwartek, niepomna, że Tusk latał rządowym samolotem nawet do Włoch na narty, Platforma atakowała rząd, domagając się ujawnienia liczby przelotów Beaty Szydło oraz ich kosztów. W odpowiedzi wiceszef MON odmówił PO moralnego prawa do stawiania takich pytań, bo ma ona „krew na rękach" w związku z katastrofą smoleńską, do której doszło za jej rządów.

Platforma, żądając, by Szydło jeździła do domu pociągiem, wydaje się zapominać o podniebnych podróżach Tuska i jego następczyni Ewy Kopacz. PiS jednak, wypominając je, pomija, że obiecało przed wyborami, iż będzie we wszystkim lepsze od Platformy. Wspomniany wiceszef MON daje przykład arogancji władzy. Tej samej, która doprowadziła Platformę do klęski wyborczej i której w swym exposé obiecała się wystrzegać Beata Szydło.

Ale hipokryzja polityków nie zwalnia ich z odpowiedzialności za prawidłowe funkcjonowanie państwa. Bezpieczeństwo najważniejszych osób też się na nie składa. Wypadki z udziałem VIP-ów są złym sygnałem, a zrzucanie przez PiS winy na Platformę problemu nie rozwiąże.

Bezpieczeństwo najważniejszych urzędników musi kosztować. Jeśli nie chcemy mieć dziadowskiego państwa, trzeba się liczyć z wydatkami, politycy nie mogą tu ulegać populizmowi. Ale muszą też pamiętać, że wydają pieniądze podatników. Powinni się więc rozliczać z każdej złotówki, a nie opowiadać, że przeciwnicy polityczni nie są godni w imieniu obywateli o to pytać.