Mimo kilkudziesięciu śmiertelnych ofiar, utraty pracy przez dziesiątki tysięcy ludzi, groźby załamania rolnictwa hołdujący zasadom liberalnej gospodarki premier Indii Narendra Modi może liczyć na polityczne zyski z trudnej reformy.
Od połowy lutego w najludniejszych stanach Indii, w których mieszka ok. 1/5 ludności kraju, odbywają się wybory do miejscowych parlamentów i krajowego. Proces głosowania i żmudnego liczenia setek milionów kart wyborczych potrwa do 11 marca.
Głównym tematem kampanii wyborczych we wszystkich stanach – w tym najludniejszym w Indiach Uttar Pradesz, w którym mieszka ponad 200 milionów ludzi – była „demonetyzacja". 100 dni temu, 8 listopada ubiegłego roku, premier Modi zaskoczył cały ogromny kraj i ogłosił, że z obiegu zostają wycofane banknoty o nominale 500 i 1000 rupii (wartości ok. 7,5 i 15 dolarów). Zwykła w innych krajach bankowa operacja trwająca zazwyczaj miesiącami, w Indiach okazała się nadzwyczajną, szybką i brutalną.
W niespodziewanym wystąpieniu telewizyjnym Modi ogłosił, że banknoty natychmiast tracą ważność i nie można nimi płacić, należy je jak najszybciej wymienić w bankach, ale tylko w ograniczonej ilości. Była to prawdziwa rewolucja. 90 proc. indyjskiej gospodarki opierała się na rozliczeniach w gotówce – i nie może być inaczej w kraju, w którym – według danych międzynarodowej organizacji humanitarnej Oxfam – około 1/3 mieszkańców jest analfabetami. Ponieważ rząd ogłosił, że wśród celów wymiany pieniędzy jest też zwiększenie udziału rozliczeń bezgotówkowych, jedna z indyjskich blogerek zapytała zdumiona: „Jak można oczekiwać, że w ciągu jednej nocy nieumiejący czytać obywatele staną się internautami !?".
W dodatku najpopularniejsze na rynku były właśnie banknoty o nominale 500 i 1000 rupii. Według szacunkowych danych stanowiły one około 1/4 banknotów znajdujących się w obiegu, ale mający aż 85 proc. wartości całej pieniężnej masy.