"Łukaszenko to darmozjad nr 1" - skandowali uczestnicy wczorajszego "Marszu oburzonych Białorusinów". Niezależna białoruska gazeta "Nasza Niwa" podaje, że wzięło w nim udział ponad 2 tysiące osób. Protestujący domagali się skasowania "podatku od bezrobocia", który prezydent Białorusi Aleksandr Łukaszenko wprowadził w kwietniu 2015 roku. Osoby, które nie przepracowały w ciągu roku przynajmniej 183 dni, muszą w związku z tymi przepisami uiścić opłatę jednorazową opłatę w wysokości 360 rubli (równowartość 750 złotych).

Uczestnicy marszu przeszli główną aleją Niepodległości od placu Październikowego do siedziby Ministerstwa Podatków i opłat. Tam protestujący symbolicznie palili listy z urzędu skarbowego, które otrzymali w sprawie "podatku od bezrobocia". Był to największy protest na Białorusi od wyborów prezydenckich w grudniu 2010 roku.

Organizatorem protestu był były kandydat na prezydenta i były więzień polityczny Mikoła Statkiewicz. W imieniu wszystkich protestujących zaapelował on o zniesienie podatku nazywanego na Białorusi "podatkiem dla darmozjadów". Postawił on władzom ultimatum: albo zniesienie podatku, albo podczas następnego protestu ludzie będą domagać się dymisji władz.

Statkiewicz oświadczył, że opozycja jest gotowa do "okrągłego stosu" z Łukaszenką, ale pod warunkiem, że będą to rozmowy "jak równy z równym". Zaapelował do uczestników marszu o wyjście na ulicy 25 marca kiedy białoruska opozycja będzie obchodziła Dzień Woli (25 marca 1918 roku został Białoruska Republika Ludowa ogłosiła niepodległość).