Natalia Radina: Grozi mi 15 lat więzienia

– Część opozycji ma syndrom sztokholmski – mówi „Rzeczpospolitej" redaktor naczelna najpopularniejszego niezależnego portalu informacyjnego Charter97.org, który władze w Mińsku zablokowały w ubiegłym tygodniu.

Aktualizacja: 29.01.2018 21:51 Publikacja: 28.01.2018 18:21

Natalia Radina: Grozi mi 15 lat więzienia

Foto: Rzeczpospolita, Robert Gardziński

Rzeczpospolita: Władze w Mińsku twierdzą, że portal, który pani redaguje, publikuje „materiały ekstremistyczne". Czyli jesteście groźnymi ekstremistami?

Natalia Radina: To kłamstwa i propaganda. Władze przestraszyły się naszej popularności, ponieważ codziennie nasz portal odwiedza około 250 tys. Białorusinów. Miesięcznie po nasze informacje sięga nawet 2,5 mln internautów. Jesteśmy o wiele popularniejsi nie tylko od rządowych portali informacyjnych, ale również od wszystkich niezależnych razem wziętych. Władze w Mińsku są bardzo zaniepokojone, ponieważ ponoszą porażkę w sieci.

Tymczasem prezes białoruskiej telewizji państwowej Hienadź Dawydźka stwierdził, że jesteście „obcokrajowcami, którzy szkodzą Białorusi". Zapewne miał na myśli to, że nadajecie z Warszawy i utrzymujecie się z zagranicznych funduszy.

Nigdy nie ukrywaliśmy faktu, że wspiera nas polskie MSZ. Redakcja naszego portalu chętnie pracowałaby na Białorusi, ale zostaliśmy stamtąd wypędzeni. Nasze biuro w Mińsku służby spacyfikowały w 2010 roku. Przeciwko nam wszczęto cztery sprawy karne. Ciągle byłam wzywana na przesłuchania i zrobiono wszystko, by uniemożliwić nam pracę. We wrześniu 2010 roku pod Mińskiem zamordowano Aleha Biebienina, założyciela naszego portalu.

Ale białoruscy śledczy twierdzą, że popełnił on samobójstwo.

Znaleziono go powieszonego. Na ciele były ślady pobicia, ale władze odmówiły przeprowadzenia niezależnego śledztwa i od razu odrzuciły wersję zabójstwa. Znałam Aleha przez wiele lat i to nie był człowiek zdolny do samobójstwa.

W grudniu 2010 odbyły się wybory prezydenckie. Wtedy panią, podobnie jak wielu opozycjonistów, oskarżono o „zorganizowanie zamieszek masowych". Szykowała pani białoruski Majdan?

Nie organizowałam żadnych protestów, nie miałam z tym nic wspólnego. Jestem dziennikarzem i 19 grudnia prowadziłam relację na żywo na naszym portalu. Ale zaczęła się brutalna pacyfikacja, funkcjonariusze specjalnej jednostki MSW zdeptali mnie. Jakiś młody człowiek wyciągnął mnie za kaptur kurtki spod ich nóg i w ten sposób uratował mi życie. Nie wiem, kto to był, ale nigdy go nie zapomnę. Miałam wstrząs mózgu, ale pojechałam do redakcji, by to wszystko jak najszybciej opisać. Wtedy pracowaliśmy w wynajętym mieszkaniu, gdyż dotychczasową redakcję zamknięto. W nocy uzbrojeni funkcjonariusze wyważyli drzwi, zabrali nam dokumenty i tak wylądowałam w areszcie KGB.

Podobno ze wszystkich aresztów na Białorusi ten jest najgorszy.

To było straszne. Wsadzono mnie do przepełnionej celi, spałam na podłodze. Szybko zachorowałam na zapalenie oskrzeli. Zabraniano wychodzić do łazienki, co powodowało nieznośne bóle. Pod prysznic wyprowadzano rzadko i robili to mężczyźni. Kąpałam się ze świadomością, że jestem obserwowana przez funkcjonariuszy KGB. Ale najgorsza była presja psychologiczna, nie wiedziałam, co się dzieje z moją rodziną. Podczas przesłuchania oszukiwano mnie i mówiono, że moja matka umiera.

Jak udało się pani stamtąd uciec?

Pod naciskiem Zachodu uwolniono mnie i wysłano z Mińska do Kobrynia, bo stamtąd pochodzę. Zakazano opuszczania miasta. Dzięki moim zachodnim kolegom udało mi się jednak uciec do Rosji. Tam zwróciłam się do przedstawicielstwa ONZ i zostałam uznana za więźnia politycznego. Ambasada Holandii wydała mi tymczasowe dokumenty, gdyż białoruskie zostały w KGB. Ale na podstawie tych dokumentów nie mogłam opuścić Rosji. Pomogła mi znana obrończyni praw człowieka Swietłana Gannuszkina. Była na spotkaniu z ówczesnym prezydentem Rosji Dmitrijem Miedwiediewem. Tam porozmawiała z jego doradcą Władisławem Surkowem. Dzięki temu wypuszczono mnie z Rosji. Najpierw wyjechałam do Holandii, później do Wilna, a w 2012 na zaproszenie ówczesnego szefa polskiej dyplomacji Sikorskiego wyjechaliśmy do Warszawy.

Czyli droga powrotna na Białoruś jest zamknięta?

Tocząca się wobec mnie sprawa karna została zawieszona, ale jest nadal aktualna. Gdybym wróciła, groziłoby mi do 15 lat więzienia.

Władze w Mińsku mówią, że jest wolność słowa na Białorusi. Działają tam legalnie takie niezależne gazety, jak „Nasza Niwa" czy „Narodnaja Wola".

Na Białorusi nie ma wolnych mediów. Ich działalność kontroluje KGB. Jest bardzo wiele zakazanych tematów, których nie wolno im poruszać. Nie zarzucam nic swoim kolegom, ale stosują autocenzurę, ponieważ zmuszają ich do tego warunki, w których działają. Ciągle są szantażowani, w każdej chwili mogą zostać aresztowani.

Ale część opozycji mówi, że sytuacja się zmienia. Turyści z Zachodu mogą już odwiedzać Białoruś bez wiz, a do parlamentu po raz pierwszy wpuszczono dwóch przedstawicieli opozycji.

Białoruscy obrońcy praw człowieka odnotowują, że sytuacja się pogarsza. Prawa człowieka są ciągle łamane, a aktywiści opozycji nadal trafiają do aresztów. To prawda, że są ludzie w środowiskach niezależnych, którzy tak długo żyli w dyktaturze, że zaczęli ją akceptować. To syndrom sztokholmski.

Mińsk ostatnio odwiedza wielu europejskich polityków, w tym polskich. Czy Zachód pogodził się z reżimem na Białorusi?

Gdy Rosja dokonała agresji na Ukrainie, Białoruś stała się miejscem do rozmów pomiędzy Moskwą a Kijowem. Europa postanowiła przymknąć oko na pewne rzeczy, by je zachować. Cieszymy się, że Polska, poprawiając relacje z Łukaszenką, nie zaprzestała wspierania niezależnych mediów. Ze wszystkich krajów Unii tylko Polska i Litwa wspierają białoruskie środowiska demokratyczne.

Ministerstwo Informacji Białorusi sugeruje, że portal Charter97.org może zostać odblokowany, jeżeli „dostosuje się do obowiązującego prawa". Czy kompromis z władzami jest możliwy?

Jesteśmy gotowi rozmawiać i naprawiać błędy, ale pod warunkiem, że pretensje wobec nas będą prawnie uzasadnione. Tymczasem Mińsk chce bezwarunkowej kapitulacji. A tego nie będzie.

Rzeczpospolita: Władze w Mińsku twierdzą, że portal, który pani redaguje, publikuje „materiały ekstremistyczne". Czyli jesteście groźnymi ekstremistami?

Natalia Radina: To kłamstwa i propaganda. Władze przestraszyły się naszej popularności, ponieważ codziennie nasz portal odwiedza około 250 tys. Białorusinów. Miesięcznie po nasze informacje sięga nawet 2,5 mln internautów. Jesteśmy o wiele popularniejsi nie tylko od rządowych portali informacyjnych, ale również od wszystkich niezależnych razem wziętych. Władze w Mińsku są bardzo zaniepokojone, ponieważ ponoszą porażkę w sieci.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Nowe stanowisko Aleksandra Łukaszenki. Dyktator zakładnikiem własnego reżimu
Polityka
Parlament Europejski nie uznaje wyboru Putina. Wzywa do uznania wyborów za nielegalne
Polityka
W USA trwają antyizraelskie protesty na uczelniach. Spiker Johnson wybuczany
Polityka
Kryzys polityczny w Hiszpanii. Premier odejdzie przez kłopoty żony?
Polityka
Mija pół wieku od rewolucji goździków. Wojskowi stali się demokratami