Jaki jest los projektu pomnika ofiar katastrofy smoleńskiej? Czy pan jest przeciw jego wznoszeniu?
Nikt w Rosji nie jest przeciw. Popieramy projekt, podpisaliśmy memorandum z polską stroną w tej sprawie. Jest w nim mowa o lokalizacji i całkowitej powierzchni – 400 mkw. Ale potem dostaliśmy projekt pomnika, który jest sześć razy większy. Niemożliwe jest wzniesienie tak dużego – to jest przecież lotnisko, będą problemy z lądowaniem samolotów. Dlatego w lecie ubiegłego roku wysłałem oficjalny list do polskiego Ministerstwa Kultury, prosząc o przekształcenie projektu. Ale my jesteśmy całkowicie gotowi do dyskusji, do przyjęcia polskiego ministra w Moskwie w celu omówienia zmian w projekcie.
To tylko kwestia wielkości?
Chodzi o trzymanie się rozmiarów wspomnianych w memorandum. Może nie ma w tym żadnej złej intencji, każdy malarz chce namalować duży obraz, a każdy rzeźbiarz wznieść Statuę Wolności, ale nie można tego zrobić na terenie lotniska.
A co z napisem na pomniku? To wrażliwa kwestia polityczna.
Moim zdaniem nie ma z tym problemu. Napis, który zaproponowaliśmy, brzmi mniej więcej tak: Tu w wyniku katastrofy lotniczej zginęli prezydent Kaczyński i inni, wymienieni, zmierzający do Katynia. To stuprocentowa prawda. Były propozycje ze strony polskiej zmierzające do wydłużenia napisu, w części dotyczącej Katynia, że spoczywa tyle i tyle polskich oficerów – ofiar nieludzkiego reżimu stalinowskiego, który naruszał prawa międzynarodowe. Tak można by opisać całą historię, i o żołnierzach radzieckich, którzy też tam spoczywają, choć nie byli w tym miejscu zabici, lecz pochowani. I trzeba by jeszcze dać adnotację, że według niektórych badaczy zostali zabici przez Niemców. To wszystko można opisać w muzeum, a nie na pomniku.
Kryzys między Moskwą a Warszawą to efekt kryzysu ukraińskiego. Jak pan widzi rolę Polski w konflikcie na Ukrainie?
Wolałbym się nie wypowiadać, to nie jest temat dla ministra kultury, są w rządzie ludzie, którzy się tym zajmują profesjonalnie. Ale jako obywatel Rosji, nie jako urzędnik państwowy, i jako osoba urodzona na Ukrainie...
...pochodzi pan z Ukrainy?
Urodziłem się na Ukrainie, moi rodzice też. W paszporcie w rubryce narodowość mam wpisane: ukraińska. Jestem narodowości ukraińskiej, dlatego głęboko wierzę, że Rosjanie i Ukraińcy to jeden naród. To jest ta sama krew, prawie nie ma różnic kulturowych, niewielkie różnice językowe. Różnice są sztuczne. Wiem, o czym mówię. Podobnie zresztą myślą setki, setki ludzi. I jako osoba urodzona na Ukrainie, a nie urzędnik państwa rosyjskiego, uważam, że Polska może się starać odegrać jakąś rolę w pokojowym rozwiązaniu tego konfliktu.
Ale między kim a kim?
To jest problem. To pytanie do ministra spraw zagranicznych, mnie trudno o tym mówić. Bo połowa moich krewnych żyje na Ukrainie. Mój dziadek był członkiem jednego z najbogatszych kołchozów na Ukrainie, dostał kilka orderów Lenina, był takim wysokiej klasy radzieckim menedżerem. Moja babcia była dyrektorką szkoły na Ukrainie. Jak patrzę na to, co się dzieje, mam wrażenie, że część ludzi tam oszalała.
Czyli jest pan Ukraińcem polskiego pochodzenia, który jest ministrem kultury Rosji?
To jeszcze bardziej skomplikowane. Przodkowie po kądzieli to Niemcy bałtyccy, po mieczu Polacy. I jedni, i drudzy przybyli na Ukrainę, powiązali się poprzez małżeństwa z Ukraińcami. I dzięki temu ja jestem prawdziwym Rosjaninem.