Jean-Claude Juncker zaprosił Mateusza Morawieckiego na dłuższe spotkanie, gdy po raz pierwszy rozmawiali ze sobą w Brukseli 14 grudnia. Konkretną datę spotkania przewodniczący Komisji Europejskiej przekazał 20 grudnia. Zatem premier świadomie wyznaczył termin rekonstrukcji rządu na 9 stycznia, na godzinę 12, zaledwie sześć godzin przed planowaną rozmową z Junckerem i jego zastępcą Fransem Timmermansem. – Nie jesteśmy w stanie wojny z Polską – przekonywał Juncker w poniedziałek wieczorem. – Oczekujemy konstruktywnej dyskusji na wiele tematów, w których Polska może odegrać ważną rolę w UE – mówił przed spotkaniem Margaritis Schinas, rzecznik KE. I zapowiedział, że to pierwsze z serii spotkań w ramach nowego dialogu z Polską.

Bruksela, a w szczególności Juncker, ma nadzieję na dobre relacje z Polską. Przewodniczący KE nigdy nie należał do tych, którzy chcieli przyspieszenia w procedurze praworządności, raczej hamował bardziej radykalnego w tej sprawie Timmermansa. – Juncker czeka na dobry pretekst do poprawy relacji z Polską – mówi nam nieoficjalnie przedstawiciel KE. Na pewno takimi pozytywnymi sygnałami dla Brukseli jest odwołanie Jana Szyszki, znanego w Brukseli z kontestowania decyzji Komisji o zakazie wycinki Puszczy Białowieskiej. Odejście Witolda Waszczykowskiego i Antoniego Macierewicza bezpośrednich skutków dla relacji z UE nie będzie miało, bo żaden z nich nie prowadził spraw wpływających na pozycję Polski w UE. Ten pierwszy przedstawiał stanowisko Polski w ramach polityki zagranicznej, bo Unią zajmował się jego zastępca Konrad Szymański. Minister obrony bardziej był znany w NATO. W Komisji znanych jest dwoje nowych ministrów – Jadwiga Emilewicz i Jerzy Kwieciński – którzy jeszcze jako wiceministrowie bywali w Brukseli. O Emilewicz nieoficjalnie usłyszeliśmy, że bardzo angażowała się na rzecz udziału Polski w nowej współpracy w dziedzinie obronności i korzystania z unijnego funduszu dla przedsiębiorstw działających na rzecz wojska.

Komisja Europejska czeka jednak na gest dotyczący praworządności, która jest głównym punktem spornym. 20 grudnia 2017 roku KE przesłała do unijnej Rady (ministrów państw członkowskich) wniosek o uruchomienie wobec naszego kraju artykułu 7 unijnego traktatu, czyli stwierdzenie, że w Polsce występuje poważne ryzyko zagrożenia praworządności. KE od razu zapowiedziała, że w ciągu trzech miesięcy może ten wniosek wycofać. – Zrobiliśmy to specjalnie, żeby dać sobie czas na konstruktywny dialog – mówi teraz rzecznik KE. Ale jednocześnie KE bardzo wyraźnie spisała warunki, od wypełnienia których uzależnia wycofanie swojego wniosku. Są tam zarówno zmiany w podpisanych już ustawach o sądach powszechnych, Sądzie Najwyższym i KRS, jak i postulat opublikowania wyroków TK czy dopuszczenie do orzekania sędziów wybranych legalnie przez parlament poprzedniej kadencji. Wypełnienie tych postulatów wymagałoby decyzji szefostwa PiS i głosowań w polskim parlamencie.

Drugim najbardziej spornym punktem jest nieprzyjmowanie przez Polskę uchodźców wbrew czasowej decyzji UE z września 2015 roku oraz sprzeciw wobec mechanizmu obowiązkowej relokacji. Tutaj też zapowiedzi zmian na razie nie widać. Premier odrzucił sugestie czynione przez jego ojca Kornela Morawieckiego na łamach „Rzeczpospolitej" o możliwości przyjęcia grupy uchodźców w ramach korytarzy humanitarnych. A przewodniczący KE w wywiadzie udzielonym niemieckiej telewizji ARD na dzień przed spotkaniem z Morawieckim podkreślił, że sprawa przyjęcia uchodźców w ramach starej decyzji UE nie podlega dyskusji. – Polska i Węgry powinny przyjąć przynajmniej po kilkuset uchodźców – powiedział. I nie zgodził się na żadne segregowanie według koloru skóry, orientacji seksualnej czy wyznania. Stwierdził także, że jeśli chodzi o reformę prawa azylowego, chciałby jednomyślności. Ale jeśli nie uda się jej osiągnąć, to Polska i Węgry muszą się liczyć z tym, że będą przegłosowane.