24 czerwca Turcy głosują w przyśpieszonych wyborach parlamentarnych i prezydenckich. Uchodzą za wyjątkowo ważne, bo po nich wchodzi w życie nowy ustrój: z tak silną władzą prezydenta, że aż porównywaną do sułtańskiej.
Bardzo szerokie kompetencje przyszykował dla siebie obecny prezydent Recep Tayyip Erdogan z konserwatywnej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), już teraz nazywany na Zachodzie dyktatorem. I on uchodzi za faworyta, choć nie w takim stopniu jak Władimir Putin w Rosji. Rok temu Erdogan ledwie wygrał referendum konstytucyjne, dzięki któremu zmiana ustroju stała się możliwa.
Teraz jego zwycięstwo jest wysoce prawdopodobne, ale nie jest pewne. Jak mówi „Rzeczpospolitej” Özgür Ünlühisarcikli, szef ankarskiego oddziału German Marshall Fund, nie można wykluczyć zwycięstwa drugiego w sondażach Muharrema Ince z socjaldemokratycznej Republikańskiej Partii Ludowej (CHP), najważniejszego ugrupowania opozycji.
Erdogan powinien się obawiać drugiej tury wyborów prezydenckich, bo wtedy – jak prognozuje część ekspertów – rozegrałaby się prawdziwa bitwa między obozem władzy oraz jej wszystkimi przeciwnikami, którzy już skupialiby się, jak w pierwszej, na wewnętrznych różnicach. W ostatnich sondażach drugą turę Erdogan wygrywa z Ince zazwyczaj różnicą mniejszą niż 1 pkt procentowy. Jest nawet jeden sondaż, w którym drugą turę przegrywa, ale nie z Ince, lecz z Meral Aksener, szefową istniejącej od paru miesięcy Dobrej Partii. Problem polega na tym, że nie ma badań, w których ta była szefowa MSW przechodziłaby do drugiej tury prezydenckiego starcia.
Inne niż poprzednie są wybory do parlamentu. Doszło do utworzenia bloków partii. AKP i startująca z nią w sojuszu nacjonalistyczna MHP miały uprzywilejowaną pozycję w czasie kampanii, bo opozycja ma bardzo ograniczony dostęp do mediów. Ale blok opozycyjny, w którym są między innymi CHP i Dobra Partia, nie jest na straconej pozycji.