Austria skręca w prawo

Spodziewany sukces wyborczy prawicowych populistów sygnałem dla Europy.

Aktualizacja: 06.10.2017 06:51 Publikacja: 04.10.2017 20:18

Plakat wyborczy populistycznej FPÖ z jej liderem Heinzem-Christianem Strache, oraz liderem konserwat

Plakat wyborczy populistycznej FPÖ z jej liderem Heinzem-Christianem Strache, oraz liderem konserwatystów Sebastianem Kurzem

Foto: Fotorzepa/Jakub Mikulski

Nieco ponad tydzień przed wyznaczonymi na 15 października wyborami parlamentarnymi Austria nie kojarzy się już jako kraj, w którym nastąpiło odwrócenie trendu sprzyjającego wzrostowi prawicowego populizmu w Europie.

To w Austrii w grudniu ubiegłego roku porażkę poniósł w wyborach prezydenckich populista Norbert Hofer z Wolnościowej Partii Austrii (FPÖ). Potem sromotnie przegrali prawicowcy z Partii Wolności Geerta Wildersa w Holandii oraz Marine Le Pen we Francji. Radość przeciwników prawicowych populistów nieco osłabła po niedawnym sukcesie Alternatywy dla Niemiec (AfD) w Niemczech. Teraz czas na rozczarowanie.

Imigracja i islam

W kampanii wyborczej w Austrii nie ma praktycznie innych tematów niż imigracja i islamizacja. A to jest grunt, na którym najlepiej poruszają się prawicowi populiści.

Dlatego też FPÖ ma ogromne szanse, aby po wyborach współrządzić Austrią jako nieodzowny partner koalicji rządowej. Jej szef Heinz-Christian Strache był kiedyś bliskim współpracownikiem Jörga Haidera, który przed laty przekształcił neofaszystowską FPÖ w to, czym jest dzisiaj. Z sondaży wynika, że to obecnie drugie ugrupowanie na austriackiej scenie politycznej i może liczyć na 24–25 proc. głosów. To trzy, cztery punkty procentowe więcej niż socjaldemokraci z SPÖ pod kierunkiem kanclerza Christiana Kerna. W sondażach prowadzi zdecydowanie 31-letni charyzmatyczny i najbardziej popularny polityk austriacki, szef MSZ Sebastian Kurz i jego konserwatywna Partia Ludowa (ÖVP) z poparciem ok. 33 proc. Droga do sukcesu wyborczego jest otwarta. Tworząc koalicję rządową, Sebastian Kurz może sięgnąć po Heinza-Christiana Strachego. Najpewniej tak właśnie uczyni.

Koniec idylli

Austrią rządziła w ostatnich dziesięcioleciach najczęściej tzw. wielka koalicja złożona z SPÖ i ÖVP. W maju tego roku zerwał ją Sebastian Kurz w przekonaniu, że to jego ugrupowanie ma największe szanse na sukces. Wcześniej, w wyborach prezydenckich Norbert Hofer z FPÖ zdystansował kandydatów tradycyjnie dwu największych ugrupowań.

Kurz wyciągnął z tego wnioski, sięgając po antyimigracyjną i antyislamską retorykę FPÖ. Emigrantów uratowanych na Morzu Śródziemnym radzi wysłać z powrotem do Afryki. Twierdzi też, że w Austrii nie ma miejsca na osobne przedszkola dla dzieci muzułmańskich. Od dawna jest za zakazem noszenia w miejscach publicznych burki i nikabu, za co zresztą od początku tego miesiąca grozi kara 150 euro.

To wszystko stare postulaty Strachego i jego partii. Idzie ona dalej, domagając się zamknięcia granic dla imigrantów, deportacji części z nich, zachowania Leitkultur, czyli kultury przewodniej, i zakazu rozbudowy struktur islamskich przy wykorzystaniu zasad wolności religijnej. Jednym z warunków udziału FPÖ w przyszłej koalicji jest obsadzenie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w celu uzyskania bezpośredniego wpływu na politykę imigracyjną. Nie odrzucamy żadnej oferty koalicyjnej – zapowiada Strache.

– Koalicja FPÖ z SPÖ jest mało prawdopodobna mimo znacznej bliskości programów socjalnych obu partii oraz faktu, że współrządzą od dwu lat w Burgenlandzie, jednym z dziewięciu krajów związkowych – tłumaczy „Rzeczpospolitej” Andreas Unterberger, były redaktor naczelny dziennika „Die Presse”. SPÖ jest po prostu za słaba.

W dodatku zaszkodziła jej afera z udziałem Tala Silbersteina, izraelskiego specjalisty od organizacji kampanii wyborczych. Za 500 tys. euro miał prowadzić kampanię socjaldemokratów. Okazało się właśnie, że to z jego inspiracji powstały dwie strony internetowe oczerniające Sebastiana Kurza. Odpowiedzialność spadła na kanclerza Christiana Kerna.

Niegroźny Strache

Niemal pewny sukces populistów w Austrii będzie ważnym sygnałem dla Europy. Austriaccy populiści ze spodziewanym wynikiem wyborczym uzyskają ogromny wpływ na politykę tego kraju. Tak już zresztą było w 2000 roku, gdy kierowana przez Jörga Haidera FPÖ weszła do koalicji z ÖVP.

Unia Europejska oburzona udziałem w rządzie populistów oskarżanych o rasizm, ksenofobię i związki z neonazistami zastosowała wtedy ostracyzm dyplomatyczny wobec Austrii. Trwał kilkanaście miesięcy i nie doprowadził do zerwania koalicji, która trwała do 2006 roku i rozpadła się z innych przyczyn. – W obecnej sytuacji jest to absolutnie niemożliwe – twierdzi Andreas Unterberger. Nieżyjący już Jörg Haider dawno temu doprowadził do rozłamu w partii, zakładając własne ugrupowanie. FPÖ przejął wtedy Heinz-Christian Strache. Kolejne po austriackich wybory, w których populiści mają wielkie szanse, odbędą się wiosną przyszłego roku we Włoszech. Populistyczny Ruch Pięciu Gwiazd z byłym komikiem Beppe Grillo na czele jest obecnie najbardziej popularnym ugrupowaniem.

Nieco ponad tydzień przed wyznaczonymi na 15 października wyborami parlamentarnymi Austria nie kojarzy się już jako kraj, w którym nastąpiło odwrócenie trendu sprzyjającego wzrostowi prawicowego populizmu w Europie.

To w Austrii w grudniu ubiegłego roku porażkę poniósł w wyborach prezydenckich populista Norbert Hofer z Wolnościowej Partii Austrii (FPÖ). Potem sromotnie przegrali prawicowcy z Partii Wolności Geerta Wildersa w Holandii oraz Marine Le Pen we Francji. Radość przeciwników prawicowych populistów nieco osłabła po niedawnym sukcesie Alternatywy dla Niemiec (AfD) w Niemczech. Teraz czas na rozczarowanie.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Łukaszenko oskarża Zachód o próbę wciągnięcia Białorusi w wojnę
Polityka
Związki z Pekinem, Moskwą, nazistowskie hasła. Mnożą się problemy AfD
Polityka
Fińska prawica zmienia zdanie ws. UE. "Nie wychodzić, mieć plan na wypadek rozpadu"
Polityka
Jest decyzja Senatu USA ws. pomocy dla Ukrainy. Broń za miliard dolarów trafi nad Dniepr
Polityka
Argentyna: Javier Milei ma nadwyżkę w budżecie. I protestujących na ulicach